We use cookies on this site to enhance your user experience. Do You agree?

Read more

Anniversary translation project

Jubileuszowy projekt
tłumaczeniowy –
Szkicownik
poetycki

W roku akademickim 2022/23
zrealizowaliśmy w Instytucie Lingwistyki
Stosowanej jubileuszowy projekt
tłumaczeniowy, którego rezultaty
publikujemy w niniejszej zakładce.
Ze względu na profil ILS wydało mi się
naturalne, że przypadające w 2022 roku
pięćdziesięciolecie istnienia należy uczcić
przedsięwzięciem tłumaczeniowym.
Zaprosiłam więc studentów do
przetłumaczenia sześciu segmentów prozy
poetyckiej z polskiego równolegle na
wszystkie języki, których uczymy w
instytucie – wszystkie, naturalnie
uwzględniając i „młodsze” sekcje,
niebędące rówieśniczkami ILS. Mamy więc
siedem przekładów na języki foniczne:
angielski, francuski, hiszpański, japoński,
niemiecki, rosyjski i szwedzki, a także
tłumaczenie na polski język migowy (PJM).
Możliwość wielojęzycznej lektury
fragmentów utworu Marii Pawlikowskiej-
Jasnorzewskiej zawdzięczamy licznemu
gronu osób, które zechciały się
zaangażować. Podkreślę, że wszystkie
teksty przełożyli studenci (dzisiaj część z
nich to już absolwenci) – w różnej liczbie w
poszczególnych zespołach, pracując w
różnym trybie: niekiedy sygnują teksty
indywidualnie, czasem jako tandem lub
jako tłumaczenie kolektywne, a dwoje
wzięło udział w opracowaniu więcej
niż jednej wersji językowej. Opiekę nad
poszczególnymi tłumaczeniami objęli
wykładowcy – specjaliści w zakresie danej
kultury, a każdą z wersji weryfikował
rodzimy użytkownik danego języka
docelowego.
Projekt jest afirmacją wszystkich „naszych”
języków i ich – zawsze nieco odmiennych
– środków artystycznego wyrazu. Teksty
(są to samodzielne fragmenty większej
całości) zostały tak dobrane, że języki lub
kultury przeglądają się w sobie nawzajem,
a języki foniczne – w PJM (zapoznanie się
z wersją migową uświadamia, jak wiele w
tych utworach jest mowy o dźwiękach i
słuchaniu…). Zachęcam do
komparatystycznej lektury, w tym również
do zaglądania do tekstów w językach,
którymi niekoniecznie władamy, do
wychwytywania i zestawiania
translatorskich rozwiązań. Do porównań
kusi zwłaszcza pierwszy z wybranych
fragmentów, w którym balet imion mieni się
nieco innymi barwami w każdym z
tłumaczeń. Tu najłatwiej będzie o
spostrzeżenia, że swojska na pozór
Malwina powraca do rodzimego kontekstu
w wersji angielskiej, natomiast Adelajda,
stawszy się Adelaide w przekładzie
niemieckim zaczyna rozbrzmiewać muzyką
Beethovena. Nietrudno też zgadnąć, w
której z wersji zakwita Linnea, warto
natomiast dociekać lingwokulturowych
przyczyn podobnych zmian dokonanych w
obrębie zestawu imion – bo zawsze mają
one uzasadnienie.

Jestem przekonana, że pieczołowite
odtworzenie istotnych sensów z jednej
strony, z drugiej zaś żywioł twórczy, wyraz
indywidualności tłumaczy spotykają się
fortunnie w proponowanych tu
przekładach.

W imieniu wszystkich współtwórców
translatorskiego wielogłosu zapraszam do
lektury –
Marta Kaźmierczak
pomysłodawczyni, koordynatorka i
redaktor projektu

The jubilee translation project –
A Poetic Sketchbook

During the academic year 2022/23, a
translation project was carried out to
celebrate the golden jubilee of the Institute
of Applied Linguistics, and its results are
published here.
Given the profile of the Institute, it seemed
obvious to me that its 50th anniversary in
2022 should be celebrated with a
translation project. Accordingly, I invited
students to translate six excerpts of poetic
prose from Polish into all the languages
taught at the institute – all, i.e., naturally,
including the languages of didactic
sections which are “younger” than the
Institute itself. Thus, we have seven
parallel translations into oral languages:
English, French, German, Japanese,
Russian, Spanish and Swedish, as well as
a translation into Polish Sign Language
(PJM).
This multilingual reading of fragments of
the work of Maria Pawlikowska-
Jasnorzewska has been made possible
by the involvement of numerous
contributors. I would like to emphasise that
all the texts were translated by students
(some of them have graduated by now),
whose number varied from team to team,
working in different modes: the texts below
are sometimes signed individually,
sometimes by tandems or as collective
translations, while two students
took part in creating more than one
language version. Our lecturers –
specialists in the respective culture –
supervised the work of the teams and each
version was verified by a native speaker of
the target language.
The project is an affirmation of all “our”
languages and their means of artistic
expression – always distinct in some ways.
The texts (self-contained fragments of a
larger whole) have been chosen so that
glimpses of the languages or cultures are
reflected in each other, and the spoken
languages – in PJM (watching the signed
version makes one realize how much
sounds and listening are featured in these
pieces…). We encourage comparative
reading, including browsing the texts in
languages you do not necessarily speak,
to discover and juxtapose translational
solutions. Especially tempting for
comparisons will be the first of the selected
passages, in which the ballet of names
shimmers with slightly different colours in
each of the translations. Here it will be
easiest to observe, for instance, that
Malwina, so familiar and native to a Polish
ear, actually returns to her home context in
the English version, while Adelajda, having
become Adelaide in the German
translation, begins to resonate with
Beethoven’s music. It will not be difficult
either to guess in which version Linnea
has been planted, while it is worth
enquiring into the linguistic or cultural
rationale behind changes made within the
set of names – for they always have a
motivation.
I am convinced that a careful
reconstruction of the essential meanings
on the one hand, and on the other the
creative element, expression of the
individuality of the translators unite
felicitously in the translations offered here.

On behalf of all the contributors to the
translational polyphony,
I invite you to read on
Marta Kaźmierczak
initiator and general editor of the project


Copyright for the translations
© The Translators and ILS UW 2023


Polski Język Migowy - Nagrania / Polish Sign Language - Recordings

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
(1891–1945)
Szkicownik poetycki

Nie każdy utwór poetycki można z
powodzeniem odtworzyć w materii języków
migowych.
W naszym przedsięwzięciu charakter
trzech fragmentów pozwolił na przełożenie
ich na PJM.

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
(1891–1945)
A Poetic Sketchbook

Not every poetic text in a spoken language
can be successfully re-created in a signed
language.
In our project, three of the pieces lent
themselves to a translation into PJM.

 





Do obejrzenia również na platformie YouTube: 20, 47, 74 / You can also watch these on YouTube: 20, 47, 74


Polski(Original)DeutschEnglishEspañolFrançaisNihon-go(日本語)SvenskaРусский
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (1891–1945)
Szkicownik poetycki, 1939, fragmenty

6

Balet imion.
Widzę jego mieniącą się wszystkimi kolorami fantasmagorię.
Natalia, Eulalia, Blanka, Adelajda, Amelia, kobiety o śnieżnych imionach, wdzięczą się i wyginają opływowe ramiona jak łabędzie szyje.
Biała Liliana; bardzo biała, aż błękitem zalatująca, Magdalena. Wstążkami gazy, które przypominają smugi po zachodzie słońca, ewolują w tańcu fiołkowo- i różano-imienne piękności: Hortensja, Halina, Waleria, Malwina, Renata, Armida, Wioleta, Wiolena.
Między nimi najróżowsze: Maria, Roksana, Marta i Rozyna, rozsypują płatki malw i róż szlachetnych.
Nagle, jak ćmy czarne, nadbiegają: Carmen, Kleopatra, Alexandra, Judyta, Koleta, Klementyna, Leona.
Zawirowały nocą, żałobne, karymi dżetami połyskując, i znikły, ścieląc po ziemi w ukłonach czarne, strusie pióra wachlarzy.
Po czym, jak wschodzące słońca, rozżółciły scenę dziewczęta złociście nazwane, słońcem chrzczone: Małgorzata, Dorota, Wanda, Petronela, Anna i Cecylia.
Tańczyły jak promienie na porannej wodzie, a pozostałe po nich złote nitki, odpryski bursztynowych ozdób i strzępy słoneczników pozbierały na kolanach puszyste i jak zmierzch zadymione: Sabina, Salomea, Sonia oraz srebrną lamą sukni pod szarym welonem przeświecająca Mieczysława.
Seledynowe jak ponowa:
Stefania –
Józefina –
Zenaida –
Esmeralda – roznosiły, w przerwach, pomiędzy widzów, zielony nastrój miętowy, pistacjową orszadę i rozpylały leśną wodę…

20

Koniec sezonu. Światowe słowo „sezon”, odlatuj na południe! Letników coraz mniej, wiatr zamiata plażę, szeroko, jakby ją chciał gruntownie po nich oczyścić. Morze szumi tragiczniej
i piękniej, gdyż śpiewak to nie dla ludzi. Sosny wtórują. Jest wspaniale i nudno.
I w życiu, tak samo, po sezonie, przyjaciół coraz mniej wkoło nas, pustoszeje świat.
Żywioły za to przychodzą do głosu. Dla nas szum sosen, zdziczałych płaczek, dla nas rozpętany głos morza.
Dla nas rozbrzmiewać teraz będzie surowe, nieustanne, niezrozumiałe, „niemieckie kazanie” wieczności.
Lepiej zawczasu nauczyć się go słuchać, zżyć się z tą powagą. Zapóźniajmy się więc na plażach, w górach, wytrzymujmy „la saison morte”…

21
Po sezonie — rozproszyły się szybko orkiestry, sentymentalnie tokujące. Nie będzie już miłości w tych okolicach. Kres! Kres! Nevermore! — jak krakał gawron Poego.
Nie będzie? Śmiałe słowa. Powierzchowne, nieścisłe.
Uczeni głoszą, że w śniegach arktycznych żyje pająk mikroskopijny; że w 50-stopniowej temperaturze prądów podmorskich gejzerów cieszą się istnieniem ryby, szczególnie na ciepło odporne.
Natura jest jak nasze małe artystki-chłopianki, które
w zdobnictwie nie znoszą płaszczyzn, starannie więc batikują czy zalepiają wystrzygankami każde smutne, puste miejsce.
Życie wschodzi gdzie go nie posiali, i miłość tak samo.

47
Elektryczność zgasła nagle w całym domu. Musiano zapalić świecę, i ma się rozumieć, w jednej chwili uderzyła się
o płomień mucha.
Warczy teraz opalonymi skrzydłami, zatacza się
po zielonym suknie stołu.
Patrzę na to z głębokim smutkiem. Wyrzucam sobie pozwolenie na tę nieszczęsną świecę.
Mucha, najwidoczniej przeżywając piekło strachu
i niewygody, przewraca się wciąż na plecy, traci równowagę, brzęczy, szaleje.
Przenoszę się współczuciem w nią. Weltschmerz mnie przeszywa, marszczę czoło i wymyślam przyrodzie.
Ona milczy jak zwykle. Mina indyjska, oczy spuszczone, uśmiech obojętny i ospały.
Taką właśnie widzę ją zawsze i takiej nienawidzę — w rzadkich chwilach gdy jej nie podziwiam.
— Potworze! Okrutnico! — szepczę w niewiadomą stronę.
Tymczasem mucha, leżąc na grzbiecie, konwulsyjnie wstrząsa nogami. Pomagam jej wstać. Uspokaja się. Wtem, najpogodniej, najuważniej, poczyna czyścić, gładzić swoje przednie kończyny, z gestami hrabiny, naciągającej długie balowe rękawiczki…
Pochłonięta tym zajęciem, staje mi się obca.
Dałaby spokój takim staraniom o siebie, takim kokieteriom właśnie teraz!
I widzę nagle z wielką ulgą w sercu, że nie zawsze wszystko rozumiem, że bardzo dalekie jesteśmy od prawdy, ja i moja litość, od prawdy, która nie jest może tak skończenie tragiczna…

63
Japończycy więżą podobno świerszcze w małych i ścisłych klateczkach, aby strzygły miarowym dźwiękiem, w pokoju, w rytm kołysanki zacisznej.
U nas, okrutny Czas, również pod postacią drobnego świerszcza przyskrzyniony w metalowym pudełku, szczęka nam rytmicznie, hałasuje metalicznie w nocnej ciszy.
Wy wszyscy zasypiacie spokojnie przy głosie tego najgroźniejszego z waszych wrogów, jakby to był rzeczywiście zielony, nieszkodliwy konik polny.
Co do mnie, obawiam się zegarów, bo są one surowym, brzydkim talizmanem Saturna, klejnotem nieubłaganych fatów…

74
Dwoje zakochanych siadło na balkonie, w otoczeniu skrzynek kwiatowych, pod niezmienną, starą mapą astrograficzną…
Kwiaty, ciemne i miodowe, niepokoją się na wietrze.
Wiatr zdaje się wiać wprost od długopromiennej Wenus, dominatorki.
Zakochani milczą jeszcze, ale już wkrótce z jednej lub drugiej strony padną słowa.
Te słowa, które znak zapytania poprzedza, jak
w hiszpańskiej pisowni.
Ręka przyszłej kochanki, lilią jasną na własnym sercu złożona, wznosi się i opada, wraz z przyśpieszonym oddechem.
Romantyczni, jak piękna jest melodia waszego milczenia!
Rozpiszcie konkurs na słowny tekst do tego nokturnu, najgodniejszy, najgwiaździstszy.
A tymczasem — nie mówcie nic!

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (1891–1945)
Poetisches Skizzenbuch

6

Ballett der Namen.
Ich sehe seine in allen Farben schillernde Phantasmagorie.
Natalie, Eulalie, Blanka, Adelaide, Amelie, Frauen mit schneeweißen Namen kokettieren und biegen ihre schlanken Arme wie Schwanenhälse.
Die weiße Liliane; die sehr weiße Magdalena, weiß wie ein sachtes Antippen von Himmelblau. Mit Bändern, die den Schlieren nach einem Sonnenuntergang ähneln, drehen sich im Tanz die violetten und rosafarbenen Namensschönheiten: Hortensie, Halina, Valerie, Malwine, Renate, Armide, Violetta, Violena.
Unter ihnen streuen die rosigsten Maria, Roxana, Martha und Rosina Blütenblätter von Malven und Edelrosen.
Plötzlich, wie schwarze Motten, kommen Carmen, Kleopatra, Alexandra, Judith, Colette, Clementine, Leona schnell heran.
Trübsinnig, von pechschwarzen Jetts glänzend, wirbelte sie durch die Nacht und verschwanden, unter Verbeugungen mit den schwarzen Straußenfedern ihrer Fächer den Boden streifend.
Danach, wie aufgehende Sonnen, vergilbten die sonnengetauften Mädchen mit goldenen Namen die Bühne: Margarethe, Dorothea, Wanda, Petronella, Anna und Cäcilie.
Sie tanzten wie Strahlen auf dem morgendlichen Wasser, und die goldenen Fäden, Splitter von Bernsteinornamenten und Fetzen von Sonnenblumen, die sie hinterließen, sammelten andere auf den Knien – flockig und trübe wie eine Abenddämmerung: Sabine, Salome, Sonja und Mieczysława, die durch das silberne Lamee ihres Kleides unter dem grauen Schleier hindurchleuchtet.
Seladongrün wie Neuschnee:
Stefanie –
Josefine –
Zenaida –
Esmeralda – sie verbreiteten, in den Pausen, grüne Minze-Stimmung, Pistazien-Orgeat und versprühten Waldwasser unter den Zuschauern…

20

Ende der Saison. „Saison“, du mondänes Wort, fliege weg in den Süden! Die Sommerfrischler werden immer weniger, der Wind fegt über den Strand, als wolle er ihn nach ihrem Aufenthalt gründlich reinigen. Das Meer rauscht tragischer und schöner; es ist kein Sänger für die Menschen.
Die Kiefern singen mit. Es ist herrlich und langweilig.
Und im Leben genauso: Die Saison ist vorbei, immer weniger Freunde um uns, die Welt leert sich.
Stattdessen kommen die Elemente zu Wort. Für uns das Rauschen der Kiefern, verwilderter Klageweiber, für uns die entfesselte Stimme des Meeres.
Für uns wird nunmehr die strenge, unablässige, unbegreifliche „deutsche Predigt1“ der Ewigkeit erklingen.
Es ist dann besser, beizeiten zu lernen, sie anzuhören, mit diesem Ernst zusammenzuleben. Vertrödeln wir also die Zeit an den Stränden, im Gebirge, überdauern wir „la saison morte“…


*1 Der veraltete polnische Ausdruck „niemieckie kazanie“ (wörtlich deutsche Predigt, heutzutage viel besser bekannt als „tureckie kazanie“, türkische Predigt) bezeichnet eine total unverständliche Rede. Doch in Anbetracht der Tatsache, dass die Autorin diese Worte im Spätsommer 1939 schreibt, vermutlich auf der kiefernbewachsenen Halbinsel Hela, scheint die wörtliche Bedeutung mindestens ebenso wichtig zu sein (Anm. d. Lektors).


21
Am Ende der Saison zerstreuten sich die Orchester schnell, die sentimental balzenden. Es wird keine Liebe mehr in dieser Gegend geben! Schluss! Schluss! Niemals mehr! – wie Poes Rabe krähte.
Wird es nicht geben? Kühne Worte. Oberflächlich, unpräzise.
Die Gelehrten verkünden, dass in den arktischen Schneemassen eine mikroskopische Spinne lebt; dass sich bei einer Temperatur von fünfzig Grad der unterm Meer strömenden Geysire besonders hitzeresistente Fische ihres Lebens erfreuen.
Die Natur ist wie unsere kleinen Bauernkünstlerinnen, die beim Verzieren keine leeren Flächen ertragen können, sorgfältig batiken oder kleben sie mit Scherenschnitten jede traurige, leere Stelle zu.
Das Leben geht dort auf, wo es nicht gesät wurde, und die Liebe genauso.

47
Plötzlich fiel im ganzen Haus der Strom aus. Man musste eine Kerze anzünden, und natürlich stieß sofort eine Fliege an die Flamme.
Jetzt stöhnt sie mit ihren versengten Flügeln und taumelt über das grüne Tischtuch.
Ich betrachte dies mit tiefer Traurigkeit. Ich tadle mich für diese unglückselige Kerze.
Die Fliege, die offenbar die Hölle der Angst und der Misslichkeit durchmacht, rollt sich immer wieder auf den Rücken, verliert das Gleichgewicht, summt und tobt.
Mitleidend fühle ich mich in sie ein. Weltschmerz durchzuckt mich, ich runzle die Stirn und schimpfe auf die Natur.
Sie schweigt wie immer. Indische Miene, die Augen niedergeschlagen, das Lächeln gleichgültig und schläfrig. So sehe ich sie stets und so hasse ich sie – in den seltenen Augenblicken, wo ich sie nicht bewundere.
„Du Ungeheuer! Du Unmensch“, flüstere ich in eine unbekannte Richtung.
Unterdessen liegt die Fliege auf dem Rücken und schüttelt krampfhaft ihre Beine. Ich helfe ihr auf. Sie beruhigt sich. Auf einmal fängt sie an, sich in heiterster, aufmerksamster Weise ihre vorderen Gliedmaßen zu putzen, zu streicheln, mit den Gesten einer Gräfin, die lange Ballhandschuhe anzieht…
Von dieser Beschäftigung völlig beansprucht, wird sie mir fremd.
Gerade jetzt könnte sie auf eine solche Selbsteingenommenheit und Koketterie verzichten!
Und plötzlich registriere ich in meinem Herzen mit großer Erleichterung, dass ich nicht immer alles verstehe, dass wir, ich und mein Mitleid, sehr weit von der Wahrheit entfernt sind, von einer Wahrheit, die vielleicht nicht so unendlich tragisch ist…

63
Die Japaner sollen Grillen in kleinen und engen Käfigen gefangen halten, damit sie im Zimmer gleichmäßig zirpen, im Rhythmus eines heimeligen Wiegenliedes.
Bei uns klappert die grausame Zeit, auch in Form einer zierlichen, in einer Metallbox eingesperrten Grille, rhythmisch, rumort metallisch in stiller Nacht.
Ihr alle schlaft bei der Stimme des gefährlichsten eurer Feinde ein, als ob dieser wirklich ein grüner, harmloser Grashüpfer wäre.
Was mich angeht, fürchte ich die Uhren, weil sie rohe, hässliche Talismane Saturns sind, Kleinode der unnachsichtigen Fata.

74
Zwei Verliebte setzten sich auf einem Balkon, inmitten von Blumenkästen, unter der unveränderlichen, alten astrographischen Karte.
Die Blumen, dunkel und honigfarben, ängstigen sich, während sie dem Wind
ausgesetzt sind.
Der Wind scheint direkt von der langstrahligen Venus, der Vorherrscherin, zu wehen.
Die Verliebten schweigen noch, aber schon bald werden Worte fallen, von der einen oder anderen Seite.
Worte, denen ein Fragezeichen vorangestellt ist, wie in der spanischen Schreibweise.
Die Hand der künftigen Liebhaberin, gleich einer hellen Lilie aufs eigene Herz gelegt, geht hoch und runter, im Rhythmus des beschleunigten Atems.
Ihr Romantiker, wie schön ist die Melodie eures Schweigens!
Schreibt einen Wettbewerb für einen wörtlichen Text dieses Nocturnes aus, den würdigsten, sternhellsten.
Und bis dahin – sagt nichts!

Übertragen von / przełożyli: Justyna Gołas (Abschnitte Nr. / fragmenty nr 6, 20, 47)
und/i Karol Kulig (21, 63, 74)
Lektorat / korekta językowa: Hedwig Mauracher (K. Kuligs Übersetzung / przekład: K. Kuliga), Steffen Möller (alles / całość)
Projektkoordination in der deutschen Sektion / koordynacja projektu w sekcji niemieckiej: Maciej Stanaszek

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (1891–1945)
A Poetic Sketchbook [orig. Szkicownik poetycki], excerpts

6
A ballet of names.
I can see it shimmer in its many-coloured phantasmagoria.
Nathalie, Eulalie, Blanca, Adelaide, Amelia, women with snow-white names, motion
lithely, their shapely arms swaying like swan necks.
The white Lillian; Magdalena, ever so pale with a whiff of blue. Mauve and lilac-named beauties: Hortensia, Halina, Valerie, Malvina, Renata, Armida, Violet and Violena, as they dance, flourish gossamer ribbons that resemble the wispy remains of a sunset.
The rosiest amongst them: Maria, Roxanne, Martha and Rosine, scatter petals of mallow and noble rose.
Suddenly, as black as moths, Carmen, Cleopatra, Alexandra, Judith, Colette, Ebony, Leonia come rushing in.
Mournful, they set the night aflutter, spangled it with jets, and, brushing the ground with inky ostrich feathers of their fans as they took their bows, they disappeared.
And then, like rising suns, girls golden-named, sun-baptised, suffused the stage with yellow: Margaret, Dorothy, Wanda, Petronella, Anne and Cecilia.
They danced like sunbeams in the morning waters, leaving behind golden thread, splinters of amber ornaments and shreds of sunflower, which fluffy and twilight-smoky Sabine, Salome, Sonia, and Sylvia, the silver lamé of her dress shining through her grey veil, picked up on their knees.
Gently celadon
Stephanie,
Josephine,
Zenaida
and Esmeralda strolled among the audience during intermissions, serving mint-green mood and pistachio orgeat, and spraying forest water.

20
End of the season. ‘Season’, you worldly word, fly back south! There are fewer and fewer holidaymakers, the wind is sweeping the beach in broad strokes, as if wanting to clean up after them thoroughly. The sea is humming more tragically and exquisitely now, for it is not a poet of the crowd. The pines are humming along. It is wonderful and dull.
So, too, in life, after the season, there are fewer and fewer friends around us, the world empties out.
Now the elements have their say. Ours is the rustle of the pines, those feral weepers, ours too is the sound of the unleashed sea.
The austere, ceaseless, inconceivable sermon of eternity will now resound for us.
We’d better learn to listen to it ahead of time, come to terms with this solemnity. So let us linger on the beaches or in the mountains, let us endure ‘la saison morte’…

21
The season is over – the bands, once maundering sentimentally, have dispersed hastily. No more love in these parts. Over! Over! Nevermore! – as Poe’s corvid cawed.
No more? A bold statement. Superficial, imprecise.
Scientists claim that in the Arctic snows there lives a microscopic spider, that in the scalding waters of submarine geysers some fish, particularly heat-resistant, enjoy existence.
Nature is like those folk-artist girls of ours, who abhor surfaces and scrupulously adorn every sad, empty space in their designs with batiks or paper cutouts.
Life sprouts unsown – and so does love.

47
Electricity suddenly went out in the entire house. A candle had to be lit and, naturally, the flame instantly attracted a fly.
It is now whirring with its wings scorched, staggering across the green tablecloth.
It is with great sadness that I view this scene. I reproach myself for having allowed that wretched candle.
The fly, apparently in hellish fear and discomfort, keeps rolling over onto its back, loses its balance, buzzes, goes mad.
I feel for it, I truly do. Weltschmerz pierces my heart, I frown and curse Mother Nature herself.
But she is silent, as usual. The enigmatic face resembling that of Buddha’s, with lowered eyes and an indifferent, languid smile. This is the way I always see her and this is the way I hate her – on these rare occasions when I don’t revere her.
‘You monster! Tormentress!’ I whisper into the dark.
Meanwhile, the fly is lying on its back and shaking its legs convulsively. I help it get up. It calms down. Then, most serenely, most diligently, it begins to clean and rub its front
limbs, with the gestures of a countess pulling on her long evening gloves…
Lost in the activity, it becomes a stranger to me.
Why does it bother with such sprucing, such coquetries, now of all times!
And then I suddenly see, with great relief warming my heart: I do not always understand everything; my pity and I, we are very far from the truth, the truth, which might just not be so entirely tragic…

63
The Japanese are said to trap crickets in tiny, tight cages so that they chirp steadily in a room – to the rhythm of a lilting lullaby.
Over here, cruel Time, also locked in a metal box under the form of a rickety cricket, gives us its rhythmic click, stirring the night’s silence with its metallic noise.
All of you fall asleep peacefully to the voice of the fiercest of your foes, as if it were indeed a grasshopper, green and harmless.
As for me, I am afraid of clocks, for they are an austere, ugly talisman of Saturn, a jewel of the unforgiving Fates…

74
An amorous couple is sitting on the balcony, surrounded by flower boxes, underneath the everlasting, ancient astrographic chart…
Blossoms, dusky and honeyed, sway fretfully in the wind.
It seems as if the wind is blowing straight from long-rayed Venus, the empress.
The lovers-to-be remain silent but soon words will be pronounced by one or the other.
Words preceded by a question mark, after the Spanish fashion.
Her hand seems but a lucid lily placed on her heart, rising and falling in the rhythm of her hurried breathing.
Romantic ones, how charming is this mute music of yours!
Announce a contest for the most dignified, most astral lyrics to accompany the melody of this nocturne.
Until then – hush…

Translated by / przełożyli: Julita Bartosiak, Anna Mach, Aleksandra Matulewicz,
Aleksandra Połeć, Adam Sierakowski, Jakub Świdziniewski, Jakub Wieczorek

Supervision / opieka merytoryczna nad tłumaczeniem: Marta Kaźmierczak
Verification / korekta: Alisa Mitchel Masiejczyk

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (1891–1945)
Cuaderno de bocetos poéticos, 1939

6
Ballet de nombres.
Veo su fantasmagoría centelleando de todos los colores.
Natalia, Eulalia, Blanca, Adelaida, Amelia, las mujeres de los nombres nevosos, se inclinan y doblan sus brazos delgados como los cisnes doblan sus cuellos.
Liliana blanca; muy blanca, con un toque de azul celeste, Magdalena. Con sus cintas de organza, que se parecen a las estelas en el cielo pintadas por el sol poniente, las bellezas con nombres de violetas y rosas: Hortensia, Halina, Valeria, Malvina, Renata, Armida, Violeta, Violena, forman figuras cuando bailan.
Entre ellas las más rosas: Maria, Roxana, Marta y Rosalia esparcen los pétalos de malvas y rosas nobles.
De repente, como polillas negras, vienen corriendo: Carmen, Cleopatra, Alexandra, Judit, Coleta, Clementina, Leona.
Hicieron piruetas de noche y de luto, brillando con pedrería azabache, y desaparecieron dejando atrás sólo las plumas negras de su abanico de avestruz, que desparramaron por el suelo inclinándose.
Y luego, como los soles nacientes, Margarita, Dorotea, Wanda, Petronila, Ana y Cecilia, las muchachas de nombres dorados, bautizadas por el sol, habían llenado la escena de luz.
Bailaron como los rayos del sol en el agua matinal, dejando atrás los hilos de oro, astillas de adornos de ámbar y los jirones de girasoles, que fueron recogidos, de rodillas, por las esponjosas y humeantes como el crepúsculo Sabina, Salome, Sonia y por aquella que brillaba con el lamé plateado de su vestido bajo el velo gris: Clotilde.
Celadones como la nieve recién caída:
Estefanía,
Josefina,
Zenaida,
Esmeralda, durante los descansos, repartieron a los espectadores el ánimo
verde menta, la horchata de pistacho, y rociaron el agua del bosque…

Traducción / przełożyły: Aleksandra Potapiuk, Agata Czaczkowska

20
Fin de la temporada. Palabra tan mundial, ‘temporada’, ¡sal volando hacia el sur! Hay cada vez menos veraneantes. El viento barre la playa, como si quisiera limpiarla a fondo tras ellos. El rugido del mar es cada vez más trágico y más bello, ya que el mar es un cantante que no canta para la gente. Los pinos lo acompañan. Todo eso es maravilloso y aburrido a la vez.
Y la vida es igual. Después de la temporada, los amigos poco a poco desaparecen, el mundo se vacía.
Sin embargo, los elementos resuenan cada vez más fuerte. Para nosotros el susurro de los pinos, llorando enloquecidos; para nosotros el monstruoso estruendo del mar.
Para nosotros sonará el serio, incesante e incomprensible sermón de la eternidad.
Mejor aprender a escucharlo de antemano, compenetrarse con esta seriedad. Entonces escondámonos en las playas y en las montañas, aguantemos la saison morte

Traducción / przełożył: Maciej Kapczyński

21
Fin de la temporada. Se disgregaron rápidamente las orquestas que tocaban sentimentalmente. El amor ya no aparecerá por aquí. ¡Nunca más! ¡Nunca más! ¡Nevermore!, como graznaba el cuervo de Poe.
¿No aparecerá? Palabras audaces. Superficiales, inexactas.
Los estudiosos dicen que en la nieve del Ártico vive una araña microscópica; que en las corrientes submarinas con la temperatura de 50 grados gozan de existencia los peces altamente resistentes al calor.
La naturaleza es como nuestras pequeñas artistas folclóricas que no soportan ornamentar los planos. Entonces meticulosamente colorean o tapan con los recortes cada lugar triste, vacío.
La vida crece donde nadie la ha sembrado, al igual que el amor.

Traducción / przełożyła: Aleksandra Matysiak

47
De repente se cortó la luz en toda la casa. Había que encender una vela y fue entonces, en aquel instante, cuando la mosca topó contra la llama.
Ahora se da a rugir con sus alas achicharradas mientras se tambalea por el mantel de paño verde.
La observo con una tristeza profunda y me reprocho haber sucumbido a encender esta maldita vela.
La mosca aparentemente está viviendo un infierno de miedo y de malestar: sigue volcándose sobre el lomo, pierde el equilibrio, zumba, enloquece.
Me embarga la compasión por ella. El Weltschmerz me aqueja. Frunzo el ceño y empiezo a reprender a la naturaleza.
Pero ella –como siempre– permanece callada. Su rostro indio, su mirada baja; una sonrisa indiferente, apática. Así la veo y así la odio: en las raras ocasiones en las que no la admiro.
–¡Eres un monstruo! ¡Una bestia cruel!– susurro en dirección desconocida.
Entretanto, la mosca sacude las patas convulsivamente mientras yace sobre su lomo.
Le ayudo a levantarse y se tranquiliza. Entonces, en pleno sosiego, procede a limpiar y a acariciar sus miembros delanteros con suma diligencia, propia de los gestos de una condesa que se coloca sus largos guantes de gala…
Absorta en esta tarea, se me antoja ajena.
¡Bastaría ya de tanto autocuidado, de tanta coquetería en este preciso momento!
Y de repente veo, con un alivio profundo, que no lo entiendo todo. Y que nosotras –yo y mi piedad– estamos muy lejos de la verdad. Y que la verdad a lo mejor no es tan completamente trágica…

Traducción / przełożyły: Alicja Surdy, Weronika Kostyra

63
Se dice que los japoneses encierran los grillos en unas jaulas pequeñas y compactas para que hagan un chirrido continuo, en un cuarto, al ritmo de una nana tierna.
Y aquí, el cruel Tiempo, también atrapado en una cajita de metal, bajo la forma de un grillo delgado, nos chasquea de un modo rítmico, nos hace un ruido metálico en el medio del silencio de la noche.
Vosotros todos os dormís en paz escuchando al ritmo de la voz del más peligroso de vuestros enemigos, como si de verdad fuera un saltamontes verde e inofensivo. Pues a mí me inquietan los relojes, porque son el talismán crudo y feo de Saturno, la joya de los hados implacables…

Traducción / przełożyli: Adam Sierakowski, Aleksandra Zalot

74
Dos enamorados, sentados en el balcón, bajo el mapa antiguo y firme del cielo, rodeados de cajas de flores…
Las flores, oscuras y del color de la miel, se están preocupando en el viento.
El viento parece soplar directamente desde Venus, la resplandeciente, la dominante.
Los enamorados siguen en silencio, pero pronto de uno u otro lado se dirán palabras.
Y estas palabras serán las que van precedidas del signo de interrogación como en la ortografía española.
La mano de la futura amante, puesta sobre su corazón como un lirio claro, sube y baja con su respiración acelerada.
Románticos, ¡qué hermosa es la melodía de vuestro silencio!
Anunciad un concurso para la letra de para este nocturno dignidísimo y estrelladísimo.
Mientras tanto… ¡no digáis nada!
Traducción / przełożyły: Zuzanna Stachura, Karolina Pluta

Supervisión / opieka merytoryczna nad tłumaczeniem: Anna Jamka
Revisión / weryfikacja: Marta Pérez Diaz

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (1891–1945)
Carnet de croquis

6
Ballet de prénoms.
Je vois sa fantasmagorie scintillante de toutes les couleurs.
Nathalie, Eulalie, Blanche, Adélaïde, Amélie, des femmes aux noms de neige, charmantes et courbant leurs bras bien galbés comme des cols de cygne.
Puis, blanche Liliane, très blanche, quasi-bleue, et Madeleine. Des beautés nommées mauves et roses : Hortense, Hélène, Valérie, Malvina, Renée, Armide, Violette et Lilas évoluent dans la danse avec des rubans de soie qui ressemblent à des traces visibles le soir après le coucher du soleil.
Parmi elles les plus roses : Marie, Roxane, Martha et Rosine éparpillent les pétales de mauves et de roses nobles.
Soudain, Carmen, Cléopâtre, Alexandra, Judith, Colette, Clémentine et Léone accourent comme des papillons de nuit noirs.
Elles tourbillonnent dans la nuit, pleurantes, avec des jais noirs scintillants, et disparaissent, jonchant le sol d’éventails de plumes d’autruche noires.
Ainsi, tout comme les soleils levants, les filles aux noms dorés, baptisées par le soleil : Marguerite, Dorothée, Victoire, Pétronille, Anne et Cecilia éclairent la scène.
Elles dansent comme des rayons sur la surface de l’eau du matin, et Sabine, Salomé, Sonia et Sylvie, moelleuses et enfumées au crépuscule, ainsi que Miriam avec son voile gris se dessinant sous sa robe en lama argenté, ramassent, agenouillées, les fils d’or laissés derrière elles, des éclats de parures d’ambre et des lambeaux de tournesols.
Doucement céladon comme la neige fraîchement tombée
Stéphanie,
Joséphine,
Zénaïde,
Esmeralda – distribuent aux spectateurs, durant les entractes, de l’humeur vert menthe, de l’orgeat de pistaches et, enfin, pulvérisent de l’eau de forêt…

Traduit par / przełożyła: Julita Bartosiak

20
Fin de la saison. Le mot international saison : vole vers le sud ! Les vacanciers sont de moins en moins nombreux, le vent balaie la plage, comme s’il voulait la nettoyer à fond.
La mer fredonne de façon plus tragique et plus belle car ce n’est pas un chantre qui chante pour les humains. Les pins l’accompagnent. C’est magnifique mais aussi ennuyeux.
Dans la vie, c’est pareil, hors saison, il y a de moins en moins d’amis autour de nous, le monde se vide.
Les éléments se font entendre. Pour nous, le bourdonnement des pins, des pleureuses sauvages, pour nous, la voix déchaînée de la mer.
Pour nous, un sermon de l’éternité, rigoureux, incessant et incompréhensible désormais résonnera.
Il est mieux d’apprendre à l’écouter à l’avance, de se familiariser avec cette solennité. Traînons donc sur les plages, dans la montagne, endurons la saison morte…

Traduit par / przełożyła: Julia Burak

21
Hors saison. Les orchestres, faisant de manière sentimentale leur parade nuptiale de sons, se sont rapidement dispersés. Il n’y aura plus d’amour dans ce coin. Jamais plus ! Jamais plus ! Nevermore ! – comme croassait le corbeau de Poe.
Il n’y en aura plus ? Des mots audacieux.
Les savants disent que dans les neiges arctiques vit une araignée microscopique ;
que dans la température de 50 degrés des courants de geysers sous-marins, il y a des poissons particulièrement résistants à la chaleur.
La nature est comme nos petites artistes paysannes qui détestent les surfaces de tissu non décorées et préfèrent le batik soigneusement imprimé ou remplissent tout endroit triste et vide avec le découpage folklorique.
La vie germe là où elle n’a pas été semée, et l’amour aussi.

Traduit par / przełożyła: Julia Burak

,
47
L’électricité a été soudainement coupée dans toute la maison. Il a fallu allumer une bougie, et en un instant une mouche s’est, bien évidemment, heurtée à la flamme.
Elle geint maintenant, ses ailes brûlées, titubant sur la nappe verte de la table.
Je la regarde avec une profonde tristesse. Je me reproche d’avoir allumé cette malheureuse bougie.
La mouche qui éprouve apparemment de la peur et un malaise insupportable qui paraissent sans fin se retourne sans cesse sur le dos, perd l’équilibre, bourdonne, se déchaîne.
J’éprouve un élan de compassion à son égard. Le Weltschmerz m’envahit, je fronce les sourcils et j’accuse la nature.
Mais elle reste silencieuse comme d’habitude avec une grimace indienne, un sourire indifférent et léthargique et les yeux baissés. C’est ainsi que je la vois toujours et c’est ainsi que je la déteste, en de rares occasions lorsque je ne l’admire pas.
– Monstre ! Barbare ! – Je chuchote dans une direction inconnue.
Pendant ce temps, la mouche, couchée sur le dos, secoue convulsivement ses pattes. Je l’aide à se relever. Elle se calme. Puis, de la manière la plus sereine, et la plus attentive,
elle commence à nettoyer et à caresser ses pattes antérieures, avec les gestes d’une comtesse qui enfile des gants de soirée…
Absorbée par cette activité, elle devient une étrangère pour moi.
Elle pourrait s’arrêter pour ne plus prendre soin d’elle-même et abandonner la coquetterie en ce moment-même !
Et soudain, je vois avec un grand soulagement que je ne comprends pas toujours tout, que nous sommes très loin de la vérité, moi et ma pitié ; loin de la vérité qui n’est peut-être pas tout à fait tragique…

Traduit par / przełożyła: Izabela Eska

63
On dit que les Japonais emprisonnent les grillons dans de petites cages étroites et ils les font striduler au rythme d’une berceuse tranquille.
Cependant, chez nous, le Temps cruel, lui aussi sous la forme d’un petit grillon, coincé dans une boîte métallique, cliquette en rythme, faisant un bruit métallique dans le silence de la nuit.
Vous vous endormez tous paisiblement à la voix de votre ennemi le plus redoutable, comme s’il s’agissait bien d’une sauterelle verte, inoffensive.
Quant à moi, j’ai peur des horloges, car elles sont un talisman laid et puissant de Saturne, un blason de fatum incessant…

Traduit par / przełożyła: Julita Bartosiak

74
Deux amoureux se sont assis sur un balcon, entourés de bacs à fleurs, sous la vieille carte du ciel immuable…
Les fleurs, sombres et mielleuses quand il fait du vent, se tracassent.
Le vent semble souffler directement de Vénus, la dominatrice aux longs rayons lumineux.
Les amoureux gardent encore le silence mais bientôt, des mots seront prononcés d’un côté ou de l’autre.
Ces mots que le point d’interrogation précède, comme dans l’orthographe espagnole.
La main de la future amoureuse, comme un lys brillant, posée sur son propre cœur, monte et descend, tout comme son souffle accéléré.
Ô les Romantiques ! Que la mélodie de votre silence est belle !
Organisez un concours pour le texte verbal de ce nocturne, le plus digne, le plus étoilé.
Mais pour le moment…, ne dites rien !

Traduit par / przełożyła: Izabela Eska

Responsable du contrôle de la traduction
/ opieka merytoryczna nad tłumaczeniem: Dorota Karczewska
Révision et correction / korekta: Christine Martinez

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (1891–1945) / マリア・パヴリコフスカ=ヤスノジェフスカ
Szkicownik poetycki / 詩のスケッチブック

[“Shi no suketchibukku”]

6

名前たちのバレエ

色とりどりに煌めく そのファンタスマゴリーが 目に映る
ナタリア エウラリア ブランカ アデライダにアメリア
雪の名のような娘たちが まるで白鳥が首を擡げるが如く
蠱惑的に そのしなやかに伸びた腕を 動かしている
白いリリアナ 青白いほどの白さが漂うマグダレナ
日没後に現れる 一筋の光のような ガーゼのリボンを手にした
ホルテンシア ハリナ ヴァレリア マルビナ レナタ
アルミダ ヴィオレッタ ヴィオレナ
菫や薔薇を思い出す 美しき名を持つ彼女たちも
舞台上で踊躍している
一際ピンク色が目を引く マリア ロクサナ マルタ ロジナ
彼女たちは 葵と高貴な薔薇の花びらを ばら撒いている
突如黒い蛾のように カルメン クレオパトラ アレクサンドラユディタ コレタ クレメンティナとレオナが 走ってくる
漆黒に輝く黒玉に飾られた女たちは まるで喪に服すかのように
夜の闇に舞い 頭を垂れながら 黒い駝鳥の扇子の羽を
地面に敷き詰め そして消えてしまった
その後 太陽の洗礼を受けたかのような 金色の名を与えられた
マルゴジャタ ドロタ ヴァンダ ペトロネラ さらに
アンナとセシリアが 昇る朝日のように 舞台を照らした
娘たちは 朝の水面に映る光のように踊り 彼女たちが残した 金の糸 琥珀のかけら ひまわりの切れ端を 跪いて拾ったのは夕靄のように ふくよかな サビナ サロメア ソニア
そして灰色のベールの下に 銀色のラメ糸で織られた
ボールガウン姿の 半透明のミェチスラバだった
初雪のように 青磁色をした
ステファニア
ユゼフィーナ
ゼナイダ
エスメラルダ
彼女たちは休憩の間 来場者に緑色のミントな気分と
ピスタチオのオルジェー・シロップを配り
森の水のミストを 振る舞っていた…
przełożyła Agata Marczyk
アガタ・マルチック訳

20

シーズンの終わり
「シーズン」という世界的な言葉よ 南へ飛んで行け!
夏の来場者が少なくなるにつれ
風が浜辺を吹き掃いていった
まるで彼らの後片付けを徹底的にするかのように
海は人のために歌っているのではない
より悲劇的に より美しく 波音を響かせる
松の木も奏でている  壮大に 興醒めに

人生は同じように そのシーズンが終わるとき
いつしか周りに友は少なくなり そして世界が空っぽになる
取って代わるように 万物の根源が声を上げる
私たちのために 野生の泣き声のような松籟を
私たちのために 解き放たれた海鳴りを
私たちには容赦のない 絶えることのない 理解しがたい
「何がなんだか分からない説法」が鳴り響く 永遠に
早めに聞き慣れておいた方がいい 事の深刻さと馴れ合うように
急ぎ給うこと勿れ 浜辺では 山では耐えよう 「la saison morte(死の季節)」に…
przełożyła Zuzanna Wojtukiewicz
ズザンナ・ヴォイトゥキェヴィッチ訳

21
季節が終わった… 感傷的に鳴いていたオーケストラはすぐに解散した
この辺りにはもう愛が無い
「終わりだ! 終わり! Nevermore!」とエドガー・アラン・ポーの大鴉が鳴いていたように
無いといったか? 勇ましい言葉だ 浅薄な 曖昧な
北極の雪には極めて微小な蜘蛛が生存していると物知りが言う
海底深くの間欠泉流には水温50度に耐えられる魚が存在するという
自然は装飾美術が平面を然も嫌うかのように
まるで芸術家である田舎の女たちのように
ありとあらゆる空虚で物悲しい場所に
丁寧に蝋染めを施し切り絵を張って塞ごうとする
何も蒔かれる事のなかった場所に生命の種は芽吹く
愛もまた同じように

przełożył Mikołaj Potocki
ミコワイ・ポトツキ訳

47
突然の停電で家が真っ暗になった
蝋燭を灯さねばならず その炎に蠅がぶつかった
今は焼けた羽に呻き声を上げながら
テーブル上の緑色のブロード布を
よろよろと蠢めき回っている
悲しみに埋もれた私は蠅を見つめている
蝋燭のせいで不幸を招いてしまった我が身を恨んでいる
蠅は恐怖と不快の地獄絵図さながらに 度々ひっくり返り
バランスを失い もがき苦しんでいる
私は共感し 蠅に自らの姿を投影する
Weltschmerzに貫かれ 眉間にしわを寄せながら
そして自然を叱責する
自然は相変わらず沈黙している 半眼で伏し目がちに
冷淡で物憂げな微笑みを浮かべながら
正にそれは私がいつも目にし そして憎んでいるもの…
私はそれに憧憬していない ごく稀な瞬間に
「化け物よ! 残忍な奴め!」と宛もなく呟く
その間 転倒した蠅は痙攣したかのように足を震わせている
蠅を起き上がらせてやる 落ち着いたかと思ったら
蠅はオペラグローブを嵌める伯爵夫人を彷彿させるように
極めて晴れやかに 慎重に ブラシをかけるかのように
前足を撫で始める…
その作業に没頭していた虫は 私と無縁になっていく
何も今…そんなに媚びるために身なりを整えなくても
いいじゃないか!
突然悟った私は安堵する 私には理解できないことがある
私たちは真理から遥か遠く離れているのだと
私と私が抱く憐憫の情は 真理から遠く離れている
悲劇的な結末を迎えるとは限らないという真理から…

przełożył Maciej Pepłoński
マチェイ・ペプオンスキ訳

63
日本人は蟋蟀を小さくて狭い檻に閉じ込めるらしく
静かに 子守唄のように
一定のリズムを奏でさせるのだという
うちにも金属の箱に閉じ込められた 小さな蟋蟀の姿をした無残な時間が 夜の静寂の中 金属音を響かせながら
律動的にガタガタしている
あなたがたは皆 この一番危険な敵の声を聞きつつ
まるでそれが緑色をした無害な螽蟖であるかのように
安心して眠りに落ちる
当の私は 残酷で醜悪な土星のお守り
無慈悲な命運のクレストである時計を恐れているのだが…

przełożyła Adrianna Kossek
アドリアンナ・コッセック訳

74
変わらぬ星空の古い地図の下 木箱に植えられた花に囲まれ
恋人たちの二人はバルコニーに座っていた
涅色の花 琥珀色の花が 風に揺れている
風は何光年も彼方の女帝 金星の彼方から吹いているようだ
恋人たちは黙っている 直に言葉が各々から零れ落ちる  スペイン語の疑問符のように はてなが言葉に先行する

愛し合うことを約束された二人の手は 淡い色の百合の花を 心の中に納め 速くなった呼吸のリズムが上下する
恋人たちよ あなたたちの沈黙の旋律は極めて美しい!
最もふさわしく 最も星々が輝く この夜想曲の歌詞を
コンテストを催しなさい
しかし… 今は何も語るな!
przełożył Cezary Kęsik
ツェザリ・ケンシク訳
Opieka merytoryczna: Kenji Miura
Weryfikacja: Kenji Miura, Jarosław Pietrow
三浦健司(監修)
三浦健司、ヤロスワフ・ピエトロフ(校閲)

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (1891–1945)
Poetisk skissbok, 1939, fragment

6
Namnens balett.
Jag ser dess fantasmagori glittrande med alla färger.
Natalia, Eulalia, Blanca, Adelaida, Amalia, kvinnor med snönamn, de kråmar sig och böjer sina strömlinjeformade armar liksom svanar sina halsar.
Liliana, den vita; så vit att hon övergår i himmelsblått, Magdalena. Skönheter med viol- och rosnamn fladdrar i dansen med sidenband som liknar ljusstrimmor efter solnedgången: Hortensia, Dahlia, Valeria, Malva, Linnea, Armida, Wioleta, Wiolena.
Bland dem de rosaktigaste: Maria, Roxana, Marta och Rosina, de strör malva- och klätterrosblad omkring sig.
Plötsligt rusar Carmen, Kleopatra, Alexandra, Judith, Colette, Clementine, Leona fram som svarta nattfjärilar.
De kom snurrande med natten, sorgsna, glimmade med svarta gagater och försvann genom att böja sig och bädda marken med svarta strutsfjäder.
Varpå med guldnamn soldöpta flickor kastade såsom uppgående solar gyllenfärgade strålar på scenen: Margaret, Dorotea, Wanda, Petronella, Anna och Cecilia.
De dansade som solstrålar på morgonens vatten medan de kvarstående guldtrådarna, splittren från bärnstenssmycken och solrosstrimlorna travades på knä av duniga och dimmiga som skymning: Sabina, Salomé, Sonja och Hedvig, vars klänningars silvriga tyg sken genom den gråa slöjan.
Akvamarina som nysnö:
Stefanie –
Josefin –
Zinaida –
Esmeralda – under pauserna gick de och delade ut pepparmyntsstämning och sockerdricka och stänkte skogsvatten.

20
Säsongen är slut. “Säsong”, åh du världsliga ord, flyg söderut! Semesterfirarna är färre.
Vinden sopar stranden med breda svep, som om den ville röja upp efter dem. Havet susar mer tragiskt och vackrare. Det är synd om människorna, ty det sjunger inte för dem. Furorna följer efter. Det är härligt och trist.
Livet är likadant, efter säsongen blir det färre vänner runt omkring oss och världen blir öde.
Men elementen gör sin röst hörd. För oss furornas sus, de vilda gråterskornas, för oss är havets stormande vrål.
Nu kommer evighetens hårda, oavbrutna, obegripliga, “rena grekiskan” att ljuda för oss.
Det är bäst att lära sig att lyssna på den, att i förtid vänja sig vid dess allvar. Så låt oss försenas på stränderna, i bergen, låt oss uthärda ”la saison morte”…

21
Efter säsongen — orkestrarna splittrades snabbt, sentimentalt klunkande. Det blir ingen mer kärlek i detta område. Förbi! Förbi! Nevermore! — som Poes korp kraxade.
Aldrig mer? Djärva ord. Ytliga, felaktiga.
Forskare säger att det lever en mikroskopisk spindel i den arktiska snön och att det i undervattensgejsrars 50-gradiga strömmar frodas fiskar som är särskilt motståndskraftiga mot värme.
Naturen är som våra små bondkonstnärinnor, som hatar ytor i dekorationer och därför noggrant batikar eller fyller varje trist, tom plats med urklippningsformer av papper.
Livet gror där det inte såtts – och det gör även kärleken.

47
Plötsligt försvann elektriciteten i hela huset. Ett ljus behövde tändas och i nästa ögonblick slog sig naturligtvis en fluga på lågan.
Den morrar nu med sina brända vingar, raglar på det gröna bordstyget.
Jag tittar på detta med djup sorg. Jag ångrar att jag låtit tända det olycksbringande ljuset.
Flugan, som uppenbarligen går igenom ett helvete av rädsla och besvär, rullar över på ryggen gång på gång, tappar balansen, surrar, rasar vilt.
Medkänslan överför mig in i den. Weltschmerz skär igenom mig, jag rynkar pannan och förebrår naturen.
Hon håller tyst som vanligt. Den indiska minen, de nedslagna ögonen, det likgiltiga och sömniga leendet. Just sådan upplever jag henne alltid och sådan hatar jag henne – i de få stunder då jag inte beundrar henne.
– Ditt monster! Ditt odjur! viskar jag i en obekant riktning.
Samtidigt ligger flugan på ryggen och skakar krampaktigt med benen. Jag hjälper den upp. Flugan lugnar sig. Med ens börjar den putsa, stryka sina framben, hur glatt och
ordentligt som helst, gör gester likt en grevinna som tar på sig långa balhandskar…
Försjunken i sin syssla blir flugan till en främling för mig.
Kunde hon inte låta bli sådant bemödande om sig själv, sådant koketteri just nu?
Och plötsligt inser jag, med stor lättnad i hjärtat, att jag inte alltid förstår allt, att vi är väldigt långt ifrån sanningen, jag och mitt medlidande, ifrån sanningen som kanske inte är helt och fullt tragisk…

63
Det sägs att japaner fängslar syrsor i små, snäva burar, så att de i rummet sirpar fram ett rytmiskt ljud, till takten av en mysig vaggvisa.
Hos oss, den grymma Tiden, också i form av en liten syrsa häktad i en metallburk, gnisslar rytmiskt och metalliskt in i vår tysta natt.
Ni alla somnar lugnt till rösten av er farligaste fiende, som om den faktiskt bara var en grön, oskadlig gräshoppa.
Jag själv är rädd för klockor eftersom de är den råa, fula talismanen av Saturnus, de obevekliga ödenas juvel…

74
Två förälskade satte sig ner på balkongen, omgivna av blomlådor, under den gamla, oföränderliga, astrografiska kartan…
Blommorna, mörka och honungssöta, oroar sig i vinden.
Det blåser som om vinden kom direkt från den lång-strålande Venus, härskarinnan.
De förälskade tiger ännu, men snart kommer ord, från den ena eller den andra sidan.
Orden som föregås av ett frågetecken, som i den spanska stavningen.
Den blivande älskarinnans hand ligger på hennes hjärta, en ljus lilja som stiger och sjunker i takt med påskyndad andning.
Å romantiker, hur skön är er tystnads melodi!
Anordna en tävling om den bästa texten till denna nocturne: den värdigaste, den mest stjärnklara.
Och under tiden – säg ingenting!

Översättning / przełożyli: Aleksandra Chmielewska, Marta Helis, Jędrzej Kępka,
Dominika Kosek, Olga Lutik, Jan Marszałek, Barbara Polit, Marta Roter

Redigering och korrekturläsning / redakcja
i weryfikacja
: Dominika Górecka, Andreas Jönsson, Agnieszka Piątek

Мария Павликовская-Ясножевская (1891–1945)
Из Книги эскизов

6
Балет имён.
Я вижу его переливающуюся всеми цветами фантасмагорию.
Наталия, Евлалия, Бланка, Аделаида, Амелия, женщины со снежными именами, принимают грациозные позы и изгибают покатые плечи, как лебяжьи шеи.
Белая Лилиана; очень белая, прямо лазорью сквозящая, Магдалена. Марлевыми лентами, которые напоминают полосы после заката, кружатся в танце фиалково- и
розовоимённые красавицы: Гортензия, Галина, Валерия, Мальвина, Рената, Армида, Виолетта, Виолена.
Между ними наирозовейшие – Мария, Роксана, Марта и Розина – рассыпают лепестки мальв и роз благородных.
Вдруг, как чёрные мотыльки, подбегают: Кармен, Клеопатра, Александра, Юдифь, Колета, Клементина, Леона.
Завертелись ночью, траурные, вороными гагатами сверкая, и исчезли, стеля на земле в поклонах чёрные страусиные перья вееров.
Потом, как восходящие солнца, разжелтили сцену девицы с золотистыми именами, крещенные солнцем: Маргарита, Дорота, Ванда, Петронилла, Анна и Цецилия.
Танцевали, как лучи на утренней воде, а оставшиеся от них золотые нити, разбрызги янтарных украшений и клочья подсолнечников собрали на коленях
пушистые и как сумерки дымчатые: Сабина, Саломея, Соня и серебристой каймой у платья под серой фатой просвечивающая Мечислава.
Селадоновые, как пороша:
Стефания —
Юзефина —
Зинаида —
Эсмеральда — разносили, в перерывах, среди зрителей бутылочно-зелёное мятное настроение, фисташковый оршад и распыляли лесную воду…

Перевод Вероники Западки / przełożyła Weronika Zapadka

20
Конец летнего сезона. Великосветское слово
«сезон», улетай на юг! Отдыхающих всё меньше и меньше, ветер подметает пляж широко, как будто он хочет основательно очистить его за ними. Море гудит трагичнее и красивее, ведь и еснотворец это не для людей. Сосны вторят. И прекрасно, и скучно.
И в жизни так же, сезон заканчивается, друзей вокруг нас становится все меньше, пустеет мир.
Зато берут голос стихии. Для нас гул сосен, одичавших плакальщиц, для нас разразившийся голос моря.
Для нас теперь будет раздаваться суровая, непрестанная, неразборчивая проповедь вечности.
Нам лучше заранее научиться её слушать, приобщиться к этой торжественности. Так давайте же припоздняться на пляжах, в горах, давайте выдерживать «la saison
morte»…

Перевод Наталии Томчик / przełożyła Natalia Tomczyk

21
Сезон закончился — рассеялись быстро оркестры, сентиментально токовавшие.
Не будет больше любви в этих местах. Конец! Конец! Nevermore! – как каркал ворон у По.
Не будет? Смелые слова. Поверхностные, неточные.
Учёные сообщают, что в снегах Арктики живёт микроскопический паук; что в 50-градусной температуре струй, испускаемых подводными гейзерами, наслаждаются бытиём рыбы, которые особенно теплостойки.
Природа похожа на наших артисток-крестьяночек, которые в декорировании не терпят плоскостей, поэтому тщательно батикуют или заклеивают бумажными вырезками каждое грустное, пустое место.
Жизнь всходит там, где её не посеяли, и любовь так же.

Перевод Вероники Западки / przełożyła Weronika Zapadka

47
Электричество вдруг погасло в целом доме. Должны были зажечь свечу, и, разумеется, в одно мгновение о пламя ударилась муха.
Она теперь жужжит обожженными крыльями, ходит, шатаясь, по зеленой скатерти.
Я смотрю на это с великой грустью. Упрекаю себя за мое же позволение на эту несчастную свечу.
Муха, видимо переживая ад страха и неудобства, переворачивается все время на спинку, теряет равновесие, бренчит, безумствует.
Вселяюсь в нее моим сочувствием. Мировая скорбь пронзает меня, я морщу лоб и ругаю природу.
Она, как обычно, молчит. Мина — индийская, опущенный взгляд, равнодушная и сонная улыбка. Именно такой я ее все время вижу и такой ее ненавижу — в редкие минуты, когда не восхищаюсь ею.
— Чудовище! Садистка! — шепчу я в никуда.
Тем временем муха, лежа на спинке, бьет ногами в конвульсиях. Помогаю ей встать. Она успокаивается. Затем самым просветленным, самым внимательным образом она приступает к чистке, поглаживанию передних лапок жестами графини, натягивающей свои длинные бальные перчатки…
Погруженная в свое занятие, она становится мне чужой.
Могла бы прекратить это занятие собой, это кокетство, именно сейчас!
И вдруг замечаю с большим облегчением на сердце, что я не всегда все понимаю, что мы очень далеки от правды — я и мое милосердие. Oт правды, которая, может быть, не так уж бесконечно трагична…

Перевод Шимона Жмиевского / przełożył Szymon Żmijewski

63
Японцы якобы неволят сверчков в маленьких и тесных клетушках, чтобы стрекотали мерным звуком, в комнате, в такт колыбельной утишной.
У нас, беспощадное Время, тоже в обличье маленького сверчка, лязгает нам ритмично, шумит металлически в ночной тишине, вкоробленное в жестяной ящик.
Вы все засыпаете спокойно под голос самого страшного из ваших врагов, как будто бы это действительно был зелёный, безобидный кузнечик.
Что же до меня, я опасаюсь часов, потому что они — суровый, уродливый талисман Сатурна, регалия неумолимого рока…

Перевод Вероники Западки / przełożyła Weronika Zapadka

74
Двое влюбленных сели на балконе, окруженные цветочными ящиками, под старой, неизменной астрографической картой…
Цветы, темные и медовые, волнуются на ветру.
Кажется, что ветер дует прямо от повелительницы, длиннолучистой Венеры.
Влюбленные пока безмолвны, но вскоре с одной или другой стороны прозвучат слова.
Те слова, которым предшествует вопросительный знак, как в испанской орфографии.
Рука будущей дамы его сердца, светлой лилией сложена над ее собственным сердцем, поднимается и опускается, вместе с ускоренным дыханием.
Романтики, как же прекрасна мелодия вашего молчания!
Проведите конкурс на слова к этому ноктюрну, на самые достойные и звездные.
А пока — не говорите ни слова!

Перевод Феликса Маркушевского / przełożył Feliks Markusheuski

Руководство и редакция: Геннадий Зельдович, Марта Казьмерчак / opieka merytoryczna nad tłumaczeniem
i weryfikacja:
Gennadij Zeldowicz, Marta Kaźmierczak

Polski(Original)DeutschEnglishEspañolFrançaisNihon-go(日本語)SvenskaРусский
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (1891–1945)
Szkicownik poetycki, 1939, fragmenty

6

Balet imion.
Widzę jego mieniącą się wszystkimi kolorami fantasmagorię.
Natalia, Eulalia, Blanka, Adelajda, Amelia, kobiety o śnieżnych imionach, wdzięczą się i wyginają opływowe ramiona jak łabędzie szyje.
Biała Liliana; bardzo biała, aż błękitem zalatująca, Magdalena. Wstążkami gazy, które przypominają smugi po zachodzie słońca, ewolują w tańcu fiołkowo- i różano-imienne piękności: Hortensja, Halina, Waleria, Malwina, Renata, Armida, Wioleta, Wiolena.
Między nimi najróżowsze: Maria, Roksana, Marta i Rozyna, rozsypują płatki malw i róż szlachetnych.
Nagle, jak ćmy czarne, nadbiegają: Carmen, Kleopatra, Alexandra, Judyta, Koleta, Klementyna, Leona.
Zawirowały nocą, żałobne, karymi dżetami połyskując, i znikły, ścieląc po ziemi w ukłonach czarne, strusie pióra wachlarzy.
Po czym, jak wschodzące słońca, rozżółciły scenę dziewczęta złociście nazwane, słońcem chrzczone: Małgorzata, Dorota, Wanda, Petronela, Anna i Cecylia.
Tańczyły jak promienie na porannej wodzie, a pozostałe po nich złote nitki, odpryski bursztynowych ozdób i strzępy słoneczników pozbierały na kolanach puszyste i jak zmierzch zadymione: Sabina, Salomea, Sonia oraz srebrną lamą sukni pod szarym welonem przeświecająca Mieczysława.
Seledynowe jak ponowa:
Stefania –
Józefina –
Zenaida –
Esmeralda – roznosiły, w przerwach, pomiędzy widzów, zielony nastrój miętowy, pistacjową orszadę i rozpylały leśną wodę…

20

Koniec sezonu. Światowe słowo „sezon”, odlatuj na południe! Letników coraz mniej, wiatr zamiata plażę, szeroko, jakby ją chciał gruntownie po nich oczyścić. Morze szumi tragiczniej
i piękniej, gdyż śpiewak to nie dla ludzi. Sosny wtórują. Jest wspaniale i nudno.
I w życiu, tak samo, po sezonie, przyjaciół coraz mniej wkoło nas, pustoszeje świat.
Żywioły za to przychodzą do głosu. Dla nas szum sosen, zdziczałych płaczek, dla nas rozpętany głos morza.
Dla nas rozbrzmiewać teraz będzie surowe, nieustanne, niezrozumiałe, „niemieckie kazanie” wieczności.
Lepiej zawczasu nauczyć się go słuchać, zżyć się z tą powagą. Zapóźniajmy się więc na plażach, w górach, wytrzymujmy „la saison morte”…

21
Po sezonie — rozproszyły się szybko orkiestry, sentymentalnie tokujące. Nie będzie już miłości w tych okolicach. Kres! Kres! Nevermore! — jak krakał gawron Poego.
Nie będzie? Śmiałe słowa. Powierzchowne, nieścisłe.
Uczeni głoszą, że w śniegach arktycznych żyje pająk mikroskopijny; że w 50-stopniowej temperaturze prądów podmorskich gejzerów cieszą się istnieniem ryby, szczególnie na ciepło odporne.
Natura jest jak nasze małe artystki-chłopianki, które
w zdobnictwie nie znoszą płaszczyzn, starannie więc batikują czy zalepiają wystrzygankami każde smutne, puste miejsce.
Życie wschodzi gdzie go nie posiali, i miłość tak samo.

47
Elektryczność zgasła nagle w całym domu. Musiano zapalić świecę, i ma się rozumieć, w jednej chwili uderzyła się
o płomień mucha.
Warczy teraz opalonymi skrzydłami, zatacza się
po zielonym suknie stołu.
Patrzę na to z głębokim smutkiem. Wyrzucam sobie pozwolenie na tę nieszczęsną świecę.
Mucha, najwidoczniej przeżywając piekło strachu
i niewygody, przewraca się wciąż na plecy, traci równowagę, brzęczy, szaleje.
Przenoszę się współczuciem w nią. Weltschmerz mnie przeszywa, marszczę czoło i wymyślam przyrodzie.
Ona milczy jak zwykle. Mina indyjska, oczy spuszczone, uśmiech obojętny i ospały.
Taką właśnie widzę ją zawsze i takiej nienawidzę — w rzadkich chwilach gdy jej nie podziwiam.
— Potworze! Okrutnico! — szepczę w niewiadomą stronę.
Tymczasem mucha, leżąc na grzbiecie, konwulsyjnie wstrząsa nogami. Pomagam jej wstać. Uspokaja się. Wtem, najpogodniej, najuważniej, poczyna czyścić, gładzić swoje przednie kończyny, z gestami hrabiny, naciągającej długie balowe rękawiczki…
Pochłonięta tym zajęciem, staje mi się obca.
Dałaby spokój takim staraniom o siebie, takim kokieteriom właśnie teraz!
I widzę nagle z wielką ulgą w sercu, że nie zawsze wszystko rozumiem, że bardzo dalekie jesteśmy od prawdy, ja i moja litość, od prawdy, która nie jest może tak skończenie tragiczna…

63
Japończycy więżą podobno świerszcze w małych i ścisłych klateczkach, aby strzygły miarowym dźwiękiem, w pokoju, w rytm kołysanki zacisznej.
U nas, okrutny Czas, również pod postacią drobnego świerszcza przyskrzyniony w metalowym pudełku, szczęka nam rytmicznie, hałasuje metalicznie w nocnej ciszy.
Wy wszyscy zasypiacie spokojnie przy głosie tego najgroźniejszego z waszych wrogów, jakby to był rzeczywiście zielony, nieszkodliwy konik polny.
Co do mnie, obawiam się zegarów, bo są one surowym, brzydkim talizmanem Saturna, klejnotem nieubłaganych fatów…

74
Dwoje zakochanych siadło na balkonie, w otoczeniu skrzynek kwiatowych, pod niezmienną, starą mapą astrograficzną…
Kwiaty, ciemne i miodowe, niepokoją się na wietrze.
Wiatr zdaje się wiać wprost od długopromiennej Wenus, dominatorki.
Zakochani milczą jeszcze, ale już wkrótce z jednej lub drugiej strony padną słowa.
Te słowa, które znak zapytania poprzedza, jak
w hiszpańskiej pisowni.
Ręka przyszłej kochanki, lilią jasną na własnym sercu złożona, wznosi się i opada, wraz z przyśpieszonym oddechem.
Romantyczni, jak piękna jest melodia waszego milczenia!
Rozpiszcie konkurs na słowny tekst do tego nokturnu, najgodniejszy, najgwiaździstszy.
A tymczasem — nie mówcie nic!

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (1891–1945)
Poetisches Skizzenbuch

6

Ballett der Namen.
Ich sehe seine in allen Farben schillernde Phantasmagorie.
Natalie, Eulalie, Blanka, Adelaide, Amelie, Frauen mit schneeweißen Namen kokettieren und biegen ihre schlanken Arme wie Schwanenhälse.
Die weiße Liliane; die sehr weiße Magdalena, weiß wie ein sachtes Antippen von Himmelblau. Mit Bändern, die den Schlieren nach einem Sonnenuntergang ähneln, drehen sich im Tanz die violetten und rosafarbenen Namensschönheiten: Hortensie, Halina, Valerie, Malwine, Renate, Armide, Violetta, Violena.
Unter ihnen streuen die rosigsten Maria, Roxana, Martha und Rosina Blütenblätter von Malven und Edelrosen.
Plötzlich, wie schwarze Motten, kommen Carmen, Kleopatra, Alexandra, Judith, Colette, Clementine, Leona schnell heran.
Trübsinnig, von pechschwarzen Jetts glänzend, wirbelte sie durch die Nacht und verschwanden, unter Verbeugungen mit den schwarzen Straußenfedern ihrer Fächer den Boden streifend.
Danach, wie aufgehende Sonnen, vergilbten die sonnengetauften Mädchen mit goldenen Namen die Bühne: Margarethe, Dorothea, Wanda, Petronella, Anna und Cäcilie.
Sie tanzten wie Strahlen auf dem morgendlichen Wasser, und die goldenen Fäden, Splitter von Bernsteinornamenten und Fetzen von Sonnenblumen, die sie hinterließen, sammelten andere auf den Knien – flockig und trübe wie eine Abenddämmerung: Sabine, Salome, Sonja und Mieczysława, die durch das silberne Lamee ihres Kleides unter dem grauen Schleier hindurchleuchtet.
Seladongrün wie Neuschnee:
Stefanie –
Josefine –
Zenaida –
Esmeralda – sie verbreiteten, in den Pausen, grüne Minze-Stimmung, Pistazien-Orgeat und versprühten Waldwasser unter den Zuschauern…

20

Ende der Saison. „Saison“, du mondänes Wort, fliege weg in den Süden! Die Sommerfrischler werden immer weniger, der Wind fegt über den Strand, als wolle er ihn nach ihrem Aufenthalt gründlich reinigen. Das Meer rauscht tragischer und schöner; es ist kein Sänger für die Menschen.
Die Kiefern singen mit. Es ist herrlich und langweilig.
Und im Leben genauso: Die Saison ist vorbei, immer weniger Freunde um uns, die Welt leert sich.
Stattdessen kommen die Elemente zu Wort. Für uns das Rauschen der Kiefern, verwilderter Klageweiber, für uns die entfesselte Stimme des Meeres.
Für uns wird nunmehr die strenge, unablässige, unbegreifliche „deutsche Predigt1“ der Ewigkeit erklingen.
Es ist dann besser, beizeiten zu lernen, sie anzuhören, mit diesem Ernst zusammenzuleben. Vertrödeln wir also die Zeit an den Stränden, im Gebirge, überdauern wir „la saison morte“…


*1 Der veraltete polnische Ausdruck „niemieckie kazanie“ (wörtlich deutsche Predigt, heutzutage viel besser bekannt als „tureckie kazanie“, türkische Predigt) bezeichnet eine total unverständliche Rede. Doch in Anbetracht der Tatsache, dass die Autorin diese Worte im Spätsommer 1939 schreibt, vermutlich auf der kiefernbewachsenen Halbinsel Hela, scheint die wörtliche Bedeutung mindestens ebenso wichtig zu sein (Anm. d. Lektors).


21
Am Ende der Saison zerstreuten sich die Orchester schnell, die sentimental balzenden. Es wird keine Liebe mehr in dieser Gegend geben! Schluss! Schluss! Niemals mehr! – wie Poes Rabe krähte.
Wird es nicht geben? Kühne Worte. Oberflächlich, unpräzise.
Die Gelehrten verkünden, dass in den arktischen Schneemassen eine mikroskopische Spinne lebt; dass sich bei einer Temperatur von fünfzig Grad der unterm Meer strömenden Geysire besonders hitzeresistente Fische ihres Lebens erfreuen.
Die Natur ist wie unsere kleinen Bauernkünstlerinnen, die beim Verzieren keine leeren Flächen ertragen können, sorgfältig batiken oder kleben sie mit Scherenschnitten jede traurige, leere Stelle zu.
Das Leben geht dort auf, wo es nicht gesät wurde, und die Liebe genauso.

47
Plötzlich fiel im ganzen Haus der Strom aus. Man musste eine Kerze anzünden, und natürlich stieß sofort eine Fliege an die Flamme.
Jetzt stöhnt sie mit ihren versengten Flügeln und taumelt über das grüne Tischtuch.
Ich betrachte dies mit tiefer Traurigkeit. Ich tadle mich für diese unglückselige Kerze.
Die Fliege, die offenbar die Hölle der Angst und der Misslichkeit durchmacht, rollt sich immer wieder auf den Rücken, verliert das Gleichgewicht, summt und tobt.
Mitleidend fühle ich mich in sie ein. Weltschmerz durchzuckt mich, ich runzle die Stirn und schimpfe auf die Natur.
Sie schweigt wie immer. Indische Miene, die Augen niedergeschlagen, das Lächeln gleichgültig und schläfrig. So sehe ich sie stets und so hasse ich sie – in den seltenen Augenblicken, wo ich sie nicht bewundere.
„Du Ungeheuer! Du Unmensch“, flüstere ich in eine unbekannte Richtung.
Unterdessen liegt die Fliege auf dem Rücken und schüttelt krampfhaft ihre Beine. Ich helfe ihr auf. Sie beruhigt sich. Auf einmal fängt sie an, sich in heiterster, aufmerksamster Weise ihre vorderen Gliedmaßen zu putzen, zu streicheln, mit den Gesten einer Gräfin, die lange Ballhandschuhe anzieht…
Von dieser Beschäftigung völlig beansprucht, wird sie mir fremd.
Gerade jetzt könnte sie auf eine solche Selbsteingenommenheit und Koketterie verzichten!
Und plötzlich registriere ich in meinem Herzen mit großer Erleichterung, dass ich nicht immer alles verstehe, dass wir, ich und mein Mitleid, sehr weit von der Wahrheit entfernt sind, von einer Wahrheit, die vielleicht nicht so unendlich tragisch ist…

63
Die Japaner sollen Grillen in kleinen und engen Käfigen gefangen halten, damit sie im Zimmer gleichmäßig zirpen, im Rhythmus eines heimeligen Wiegenliedes.
Bei uns klappert die grausame Zeit, auch in Form einer zierlichen, in einer Metallbox eingesperrten Grille, rhythmisch, rumort metallisch in stiller Nacht.
Ihr alle schlaft bei der Stimme des gefährlichsten eurer Feinde ein, als ob dieser wirklich ein grüner, harmloser Grashüpfer wäre.
Was mich angeht, fürchte ich die Uhren, weil sie rohe, hässliche Talismane Saturns sind, Kleinode der unnachsichtigen Fata.

74
Zwei Verliebte setzten sich auf einem Balkon, inmitten von Blumenkästen, unter der unveränderlichen, alten astrographischen Karte.
Die Blumen, dunkel und honigfarben, ängstigen sich, während sie dem Wind
ausgesetzt sind.
Der Wind scheint direkt von der langstrahligen Venus, der Vorherrscherin, zu wehen.
Die Verliebten schweigen noch, aber schon bald werden Worte fallen, von der einen oder anderen Seite.
Worte, denen ein Fragezeichen vorangestellt ist, wie in der spanischen Schreibweise.
Die Hand der künftigen Liebhaberin, gleich einer hellen Lilie aufs eigene Herz gelegt, geht hoch und runter, im Rhythmus des beschleunigten Atems.
Ihr Romantiker, wie schön ist die Melodie eures Schweigens!
Schreibt einen Wettbewerb für einen wörtlichen Text dieses Nocturnes aus, den würdigsten, sternhellsten.
Und bis dahin – sagt nichts!

Übertragen von / przełożyli: Justyna Gołas (Abschnitte Nr. / fragmenty nr 6, 20, 47)
und/i Karol Kulig (21, 63, 74)
Lektorat / korekta językowa: Hedwig Mauracher (K. Kuligs Übersetzung / przekład: K. Kuliga), Steffen Möller (alles / całość)
Projektkoordination in der deutschen Sektion / koordynacja projektu w sekcji niemieckiej: Maciej Stanaszek

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (1891–1945)
A Poetic Sketchbook [orig. Szkicownik poetycki], excerpts

6
A ballet of names.
I can see it shimmer in its many-coloured phantasmagoria.
Nathalie, Eulalie, Blanca, Adelaide, Amelia, women with snow-white names, motion
lithely, their shapely arms swaying like swan necks.
The white Lillian; Magdalena, ever so pale with a whiff of blue. Mauve and lilac-named beauties: Hortensia, Halina, Valerie, Malvina, Renata, Armida, Violet and Violena, as they dance, flourish gossamer ribbons that resemble the wispy remains of a sunset.
The rosiest amongst them: Maria, Roxanne, Martha and Rosine, scatter petals of mallow and noble rose.
Suddenly, as black as moths, Carmen, Cleopatra, Alexandra, Judith, Colette, Ebony, Leonia come rushing in.
Mournful, they set the night aflutter, spangled it with jets, and, brushing the ground with inky ostrich feathers of their fans as they took their bows, they disappeared.
And then, like rising suns, girls golden-named, sun-baptised, suffused the stage with yellow: Margaret, Dorothy, Wanda, Petronella, Anne and Cecilia.
They danced like sunbeams in the morning waters, leaving behind golden thread, splinters of amber ornaments and shreds of sunflower, which fluffy and twilight-smoky Sabine, Salome, Sonia, and Sylvia, the silver lamé of her dress shining through her grey veil, picked up on their knees.
Gently celadon
Stephanie,
Josephine,
Zenaida
and Esmeralda strolled among the audience during intermissions, serving mint-green mood and pistachio orgeat, and spraying forest water.

20
End of the season. ‘Season’, you worldly word, fly back south! There are fewer and fewer holidaymakers, the wind is sweeping the beach in broad strokes, as if wanting to clean up after them thoroughly. The sea is humming more tragically and exquisitely now, for it is not a poet of the crowd. The pines are humming along. It is wonderful and dull.
So, too, in life, after the season, there are fewer and fewer friends around us, the world empties out.
Now the elements have their say. Ours is the rustle of the pines, those feral weepers, ours too is the sound of the unleashed sea.
The austere, ceaseless, inconceivable sermon of eternity will now resound for us.
We’d better learn to listen to it ahead of time, come to terms with this solemnity. So let us linger on the beaches or in the mountains, let us endure ‘la saison morte’…

21
The season is over – the bands, once maundering sentimentally, have dispersed hastily. No more love in these parts. Over! Over! Nevermore! – as Poe’s corvid cawed.
No more? A bold statement. Superficial, imprecise.
Scientists claim that in the Arctic snows there lives a microscopic spider, that in the scalding waters of submarine geysers some fish, particularly heat-resistant, enjoy existence.
Nature is like those folk-artist girls of ours, who abhor surfaces and scrupulously adorn every sad, empty space in their designs with batiks or paper cutouts.
Life sprouts unsown – and so does love.

47
Electricity suddenly went out in the entire house. A candle had to be lit and, naturally, the flame instantly attracted a fly.
It is now whirring with its wings scorched, staggering across the green tablecloth.
It is with great sadness that I view this scene. I reproach myself for having allowed that wretched candle.
The fly, apparently in hellish fear and discomfort, keeps rolling over onto its back, loses its balance, buzzes, goes mad.
I feel for it, I truly do. Weltschmerz pierces my heart, I frown and curse Mother Nature herself.
But she is silent, as usual. The enigmatic face resembling that of Buddha’s, with lowered eyes and an indifferent, languid smile. This is the way I always see her and this is the way I hate her – on these rare occasions when I don’t revere her.
‘You monster! Tormentress!’ I whisper into the dark.
Meanwhile, the fly is lying on its back and shaking its legs convulsively. I help it get up. It calms down. Then, most serenely, most diligently, it begins to clean and rub its front
limbs, with the gestures of a countess pulling on her long evening gloves…
Lost in the activity, it becomes a stranger to me.
Why does it bother with such sprucing, such coquetries, now of all times!
And then I suddenly see, with great relief warming my heart: I do not always understand everything; my pity and I, we are very far from the truth, the truth, which might just not be so entirely tragic…

63
The Japanese are said to trap crickets in tiny, tight cages so that they chirp steadily in a room – to the rhythm of a lilting lullaby.
Over here, cruel Time, also locked in a metal box under the form of a rickety cricket, gives us its rhythmic click, stirring the night’s silence with its metallic noise.
All of you fall asleep peacefully to the voice of the fiercest of your foes, as if it were indeed a grasshopper, green and harmless.
As for me, I am afraid of clocks, for they are an austere, ugly talisman of Saturn, a jewel of the unforgiving Fates…

74
An amorous couple is sitting on the balcony, surrounded by flower boxes, underneath the everlasting, ancient astrographic chart…
Blossoms, dusky and honeyed, sway fretfully in the wind.
It seems as if the wind is blowing straight from long-rayed Venus, the empress.
The lovers-to-be remain silent but soon words will be pronounced by one or the other.
Words preceded by a question mark, after the Spanish fashion.
Her hand seems but a lucid lily placed on her heart, rising and falling in the rhythm of her hurried breathing.
Romantic ones, how charming is this mute music of yours!
Announce a contest for the most dignified, most astral lyrics to accompany the melody of this nocturne.
Until then – hush…

Translated by / przełożyli: Julita Bartosiak, Anna Mach, Aleksandra Matulewicz,
Aleksandra Połeć, Adam Sierakowski, Jakub Świdziniewski, Jakub Wieczorek

Supervision / opieka merytoryczna nad tłumaczeniem: Marta Kaźmierczak
Verification / korekta: Alisa Mitchel Masiejczyk

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (1891–1945)
Cuaderno de bocetos poéticos, 1939

6
Ballet de nombres.
Veo su fantasmagoría centelleando de todos los colores.
Natalia, Eulalia, Blanca, Adelaida, Amelia, las mujeres de los nombres nevosos, se inclinan y doblan sus brazos delgados como los cisnes doblan sus cuellos.
Liliana blanca; muy blanca, con un toque de azul celeste, Magdalena. Con sus cintas de organza, que se parecen a las estelas en el cielo pintadas por el sol poniente, las bellezas con nombres de violetas y rosas: Hortensia, Halina, Valeria, Malvina, Renata, Armida, Violeta, Violena, forman figuras cuando bailan.
Entre ellas las más rosas: Maria, Roxana, Marta y Rosalia esparcen los pétalos de malvas y rosas nobles.
De repente, como polillas negras, vienen corriendo: Carmen, Cleopatra, Alexandra, Judit, Coleta, Clementina, Leona.
Hicieron piruetas de noche y de luto, brillando con pedrería azabache, y desaparecieron dejando atrás sólo las plumas negras de su abanico de avestruz, que desparramaron por el suelo inclinándose.
Y luego, como los soles nacientes, Margarita, Dorotea, Wanda, Petronila, Ana y Cecilia, las muchachas de nombres dorados, bautizadas por el sol, habían llenado la escena de luz.
Bailaron como los rayos del sol en el agua matinal, dejando atrás los hilos de oro, astillas de adornos de ámbar y los jirones de girasoles, que fueron recogidos, de rodillas, por las esponjosas y humeantes como el crepúsculo Sabina, Salome, Sonia y por aquella que brillaba con el lamé plateado de su vestido bajo el velo gris: Clotilde.
Celadones como la nieve recién caída:
Estefanía,
Josefina,
Zenaida,
Esmeralda, durante los descansos, repartieron a los espectadores el ánimo
verde menta, la horchata de pistacho, y rociaron el agua del bosque…

Traducción / przełożyły: Aleksandra Potapiuk, Agata Czaczkowska

20
Fin de la temporada. Palabra tan mundial, ‘temporada’, ¡sal volando hacia el sur! Hay cada vez menos veraneantes. El viento barre la playa, como si quisiera limpiarla a fondo tras ellos. El rugido del mar es cada vez más trágico y más bello, ya que el mar es un cantante que no canta para la gente. Los pinos lo acompañan. Todo eso es maravilloso y aburrido a la vez.
Y la vida es igual. Después de la temporada, los amigos poco a poco desaparecen, el mundo se vacía.
Sin embargo, los elementos resuenan cada vez más fuerte. Para nosotros el susurro de los pinos, llorando enloquecidos; para nosotros el monstruoso estruendo del mar.
Para nosotros sonará el serio, incesante e incomprensible sermón de la eternidad.
Mejor aprender a escucharlo de antemano, compenetrarse con esta seriedad. Entonces escondámonos en las playas y en las montañas, aguantemos la saison morte

Traducción / przełożył: Maciej Kapczyński

21
Fin de la temporada. Se disgregaron rápidamente las orquestas que tocaban sentimentalmente. El amor ya no aparecerá por aquí. ¡Nunca más! ¡Nunca más! ¡Nevermore!, como graznaba el cuervo de Poe.
¿No aparecerá? Palabras audaces. Superficiales, inexactas.
Los estudiosos dicen que en la nieve del Ártico vive una araña microscópica; que en las corrientes submarinas con la temperatura de 50 grados gozan de existencia los peces altamente resistentes al calor.
La naturaleza es como nuestras pequeñas artistas folclóricas que no soportan ornamentar los planos. Entonces meticulosamente colorean o tapan con los recortes cada lugar triste, vacío.
La vida crece donde nadie la ha sembrado, al igual que el amor.

Traducción / przełożyła: Aleksandra Matysiak

47
De repente se cortó la luz en toda la casa. Había que encender una vela y fue entonces, en aquel instante, cuando la mosca topó contra la llama.
Ahora se da a rugir con sus alas achicharradas mientras se tambalea por el mantel de paño verde.
La observo con una tristeza profunda y me reprocho haber sucumbido a encender esta maldita vela.
La mosca aparentemente está viviendo un infierno de miedo y de malestar: sigue volcándose sobre el lomo, pierde el equilibrio, zumba, enloquece.
Me embarga la compasión por ella. El Weltschmerz me aqueja. Frunzo el ceño y empiezo a reprender a la naturaleza.
Pero ella –como siempre– permanece callada. Su rostro indio, su mirada baja; una sonrisa indiferente, apática. Así la veo y así la odio: en las raras ocasiones en las que no la admiro.
–¡Eres un monstruo! ¡Una bestia cruel!– susurro en dirección desconocida.
Entretanto, la mosca sacude las patas convulsivamente mientras yace sobre su lomo.
Le ayudo a levantarse y se tranquiliza. Entonces, en pleno sosiego, procede a limpiar y a acariciar sus miembros delanteros con suma diligencia, propia de los gestos de una condesa que se coloca sus largos guantes de gala…
Absorta en esta tarea, se me antoja ajena.
¡Bastaría ya de tanto autocuidado, de tanta coquetería en este preciso momento!
Y de repente veo, con un alivio profundo, que no lo entiendo todo. Y que nosotras –yo y mi piedad– estamos muy lejos de la verdad. Y que la verdad a lo mejor no es tan completamente trágica…

Traducción / przełożyły: Alicja Surdy, Weronika Kostyra

63
Se dice que los japoneses encierran los grillos en unas jaulas pequeñas y compactas para que hagan un chirrido continuo, en un cuarto, al ritmo de una nana tierna.
Y aquí, el cruel Tiempo, también atrapado en una cajita de metal, bajo la forma de un grillo delgado, nos chasquea de un modo rítmico, nos hace un ruido metálico en el medio del silencio de la noche.
Vosotros todos os dormís en paz escuchando al ritmo de la voz del más peligroso de vuestros enemigos, como si de verdad fuera un saltamontes verde e inofensivo. Pues a mí me inquietan los relojes, porque son el talismán crudo y feo de Saturno, la joya de los hados implacables…

Traducción / przełożyli: Adam Sierakowski, Aleksandra Zalot

74
Dos enamorados, sentados en el balcón, bajo el mapa antiguo y firme del cielo, rodeados de cajas de flores…
Las flores, oscuras y del color de la miel, se están preocupando en el viento.
El viento parece soplar directamente desde Venus, la resplandeciente, la dominante.
Los enamorados siguen en silencio, pero pronto de uno u otro lado se dirán palabras.
Y estas palabras serán las que van precedidas del signo de interrogación como en la ortografía española.
La mano de la futura amante, puesta sobre su corazón como un lirio claro, sube y baja con su respiración acelerada.
Románticos, ¡qué hermosa es la melodía de vuestro silencio!
Anunciad un concurso para la letra de para este nocturno dignidísimo y estrelladísimo.
Mientras tanto… ¡no digáis nada!
Traducción / przełożyły: Zuzanna Stachura, Karolina Pluta

Supervisión / opieka merytoryczna nad tłumaczeniem: Anna Jamka
Revisión / weryfikacja: Marta Pérez Diaz

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (1891–1945)
Carnet de croquis

6
Ballet de prénoms.
Je vois sa fantasmagorie scintillante de toutes les couleurs.
Nathalie, Eulalie, Blanche, Adélaïde, Amélie, des femmes aux noms de neige, charmantes et courbant leurs bras bien galbés comme des cols de cygne.
Puis, blanche Liliane, très blanche, quasi-bleue, et Madeleine. Des beautés nommées mauves et roses : Hortense, Hélène, Valérie, Malvina, Renée, Armide, Violette et Lilas évoluent dans la danse avec des rubans de soie qui ressemblent à des traces visibles le soir après le coucher du soleil.
Parmi elles les plus roses : Marie, Roxane, Martha et Rosine éparpillent les pétales de mauves et de roses nobles.
Soudain, Carmen, Cléopâtre, Alexandra, Judith, Colette, Clémentine et Léone accourent comme des papillons de nuit noirs.
Elles tourbillonnent dans la nuit, pleurantes, avec des jais noirs scintillants, et disparaissent, jonchant le sol d’éventails de plumes d’autruche noires.
Ainsi, tout comme les soleils levants, les filles aux noms dorés, baptisées par le soleil : Marguerite, Dorothée, Victoire, Pétronille, Anne et Cecilia éclairent la scène.
Elles dansent comme des rayons sur la surface de l’eau du matin, et Sabine, Salomé, Sonia et Sylvie, moelleuses et enfumées au crépuscule, ainsi que Miriam avec son voile gris se dessinant sous sa robe en lama argenté, ramassent, agenouillées, les fils d’or laissés derrière elles, des éclats de parures d’ambre et des lambeaux de tournesols.
Doucement céladon comme la neige fraîchement tombée
Stéphanie,
Joséphine,
Zénaïde,
Esmeralda – distribuent aux spectateurs, durant les entractes, de l’humeur vert menthe, de l’orgeat de pistaches et, enfin, pulvérisent de l’eau de forêt…

Traduit par / przełożyła: Julita Bartosiak

20
Fin de la saison. Le mot international saison : vole vers le sud ! Les vacanciers sont de moins en moins nombreux, le vent balaie la plage, comme s’il voulait la nettoyer à fond.
La mer fredonne de façon plus tragique et plus belle car ce n’est pas un chantre qui chante pour les humains. Les pins l’accompagnent. C’est magnifique mais aussi ennuyeux.
Dans la vie, c’est pareil, hors saison, il y a de moins en moins d’amis autour de nous, le monde se vide.
Les éléments se font entendre. Pour nous, le bourdonnement des pins, des pleureuses sauvages, pour nous, la voix déchaînée de la mer.
Pour nous, un sermon de l’éternité, rigoureux, incessant et incompréhensible désormais résonnera.
Il est mieux d’apprendre à l’écouter à l’avance, de se familiariser avec cette solennité. Traînons donc sur les plages, dans la montagne, endurons la saison morte…

Traduit par / przełożyła: Julia Burak

21
Hors saison. Les orchestres, faisant de manière sentimentale leur parade nuptiale de sons, se sont rapidement dispersés. Il n’y aura plus d’amour dans ce coin. Jamais plus ! Jamais plus ! Nevermore ! – comme croassait le corbeau de Poe.
Il n’y en aura plus ? Des mots audacieux.
Les savants disent que dans les neiges arctiques vit une araignée microscopique ;
que dans la température de 50 degrés des courants de geysers sous-marins, il y a des poissons particulièrement résistants à la chaleur.
La nature est comme nos petites artistes paysannes qui détestent les surfaces de tissu non décorées et préfèrent le batik soigneusement imprimé ou remplissent tout endroit triste et vide avec le découpage folklorique.
La vie germe là où elle n’a pas été semée, et l’amour aussi.

Traduit par / przełożyła: Julia Burak

,
47
L’électricité a été soudainement coupée dans toute la maison. Il a fallu allumer une bougie, et en un instant une mouche s’est, bien évidemment, heurtée à la flamme.
Elle geint maintenant, ses ailes brûlées, titubant sur la nappe verte de la table.
Je la regarde avec une profonde tristesse. Je me reproche d’avoir allumé cette malheureuse bougie.
La mouche qui éprouve apparemment de la peur et un malaise insupportable qui paraissent sans fin se retourne sans cesse sur le dos, perd l’équilibre, bourdonne, se déchaîne.
J’éprouve un élan de compassion à son égard. Le Weltschmerz m’envahit, je fronce les sourcils et j’accuse la nature.
Mais elle reste silencieuse comme d’habitude avec une grimace indienne, un sourire indifférent et léthargique et les yeux baissés. C’est ainsi que je la vois toujours et c’est ainsi que je la déteste, en de rares occasions lorsque je ne l’admire pas.
– Monstre ! Barbare ! – Je chuchote dans une direction inconnue.
Pendant ce temps, la mouche, couchée sur le dos, secoue convulsivement ses pattes. Je l’aide à se relever. Elle se calme. Puis, de la manière la plus sereine, et la plus attentive,
elle commence à nettoyer et à caresser ses pattes antérieures, avec les gestes d’une comtesse qui enfile des gants de soirée…
Absorbée par cette activité, elle devient une étrangère pour moi.
Elle pourrait s’arrêter pour ne plus prendre soin d’elle-même et abandonner la coquetterie en ce moment-même !
Et soudain, je vois avec un grand soulagement que je ne comprends pas toujours tout, que nous sommes très loin de la vérité, moi et ma pitié ; loin de la vérité qui n’est peut-être pas tout à fait tragique…

Traduit par / przełożyła: Izabela Eska

63
On dit que les Japonais emprisonnent les grillons dans de petites cages étroites et ils les font striduler au rythme d’une berceuse tranquille.
Cependant, chez nous, le Temps cruel, lui aussi sous la forme d’un petit grillon, coincé dans une boîte métallique, cliquette en rythme, faisant un bruit métallique dans le silence de la nuit.
Vous vous endormez tous paisiblement à la voix de votre ennemi le plus redoutable, comme s’il s’agissait bien d’une sauterelle verte, inoffensive.
Quant à moi, j’ai peur des horloges, car elles sont un talisman laid et puissant de Saturne, un blason de fatum incessant…

Traduit par / przełożyła: Julita Bartosiak

74
Deux amoureux se sont assis sur un balcon, entourés de bacs à fleurs, sous la vieille carte du ciel immuable…
Les fleurs, sombres et mielleuses quand il fait du vent, se tracassent.
Le vent semble souffler directement de Vénus, la dominatrice aux longs rayons lumineux.
Les amoureux gardent encore le silence mais bientôt, des mots seront prononcés d’un côté ou de l’autre.
Ces mots que le point d’interrogation précède, comme dans l’orthographe espagnole.
La main de la future amoureuse, comme un lys brillant, posée sur son propre cœur, monte et descend, tout comme son souffle accéléré.
Ô les Romantiques ! Que la mélodie de votre silence est belle !
Organisez un concours pour le texte verbal de ce nocturne, le plus digne, le plus étoilé.
Mais pour le moment…, ne dites rien !

Traduit par / przełożyła: Izabela Eska

Responsable du contrôle de la traduction
/ opieka merytoryczna nad tłumaczeniem: Dorota Karczewska
Révision et correction / korekta: Christine Martinez

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (1891–1945) / マリア・パヴリコフスカ=ヤスノジェフスカ
Szkicownik poetycki / 詩のスケッチブック

[“Shi no suketchibukku”]

6

名前たちのバレエ

色とりどりに煌めく そのファンタスマゴリーが 目に映る
ナタリア エウラリア ブランカ アデライダにアメリア
雪の名のような娘たちが まるで白鳥が首を擡げるが如く
蠱惑的に そのしなやかに伸びた腕を 動かしている
白いリリアナ 青白いほどの白さが漂うマグダレナ
日没後に現れる 一筋の光のような ガーゼのリボンを手にした
ホルテンシア ハリナ ヴァレリア マルビナ レナタ
アルミダ ヴィオレッタ ヴィオレナ
菫や薔薇を思い出す 美しき名を持つ彼女たちも
舞台上で踊躍している
一際ピンク色が目を引く マリア ロクサナ マルタ ロジナ
彼女たちは 葵と高貴な薔薇の花びらを ばら撒いている
突如黒い蛾のように カルメン クレオパトラ アレクサンドラユディタ コレタ クレメンティナとレオナが 走ってくる
漆黒に輝く黒玉に飾られた女たちは まるで喪に服すかのように
夜の闇に舞い 頭を垂れながら 黒い駝鳥の扇子の羽を
地面に敷き詰め そして消えてしまった
その後 太陽の洗礼を受けたかのような 金色の名を与えられた
マルゴジャタ ドロタ ヴァンダ ペトロネラ さらに
アンナとセシリアが 昇る朝日のように 舞台を照らした
娘たちは 朝の水面に映る光のように踊り 彼女たちが残した 金の糸 琥珀のかけら ひまわりの切れ端を 跪いて拾ったのは夕靄のように ふくよかな サビナ サロメア ソニア
そして灰色のベールの下に 銀色のラメ糸で織られた
ボールガウン姿の 半透明のミェチスラバだった
初雪のように 青磁色をした
ステファニア
ユゼフィーナ
ゼナイダ
エスメラルダ
彼女たちは休憩の間 来場者に緑色のミントな気分と
ピスタチオのオルジェー・シロップを配り
森の水のミストを 振る舞っていた…
przełożyła Agata Marczyk
アガタ・マルチック訳

20

シーズンの終わり
「シーズン」という世界的な言葉よ 南へ飛んで行け!
夏の来場者が少なくなるにつれ
風が浜辺を吹き掃いていった
まるで彼らの後片付けを徹底的にするかのように
海は人のために歌っているのではない
より悲劇的に より美しく 波音を響かせる
松の木も奏でている  壮大に 興醒めに

人生は同じように そのシーズンが終わるとき
いつしか周りに友は少なくなり そして世界が空っぽになる
取って代わるように 万物の根源が声を上げる
私たちのために 野生の泣き声のような松籟を
私たちのために 解き放たれた海鳴りを
私たちには容赦のない 絶えることのない 理解しがたい
「何がなんだか分からない説法」が鳴り響く 永遠に
早めに聞き慣れておいた方がいい 事の深刻さと馴れ合うように
急ぎ給うこと勿れ 浜辺では 山では耐えよう 「la saison morte(死の季節)」に…
przełożyła Zuzanna Wojtukiewicz
ズザンナ・ヴォイトゥキェヴィッチ訳

21
季節が終わった… 感傷的に鳴いていたオーケストラはすぐに解散した
この辺りにはもう愛が無い
「終わりだ! 終わり! Nevermore!」とエドガー・アラン・ポーの大鴉が鳴いていたように
無いといったか? 勇ましい言葉だ 浅薄な 曖昧な
北極の雪には極めて微小な蜘蛛が生存していると物知りが言う
海底深くの間欠泉流には水温50度に耐えられる魚が存在するという
自然は装飾美術が平面を然も嫌うかのように
まるで芸術家である田舎の女たちのように
ありとあらゆる空虚で物悲しい場所に
丁寧に蝋染めを施し切り絵を張って塞ごうとする
何も蒔かれる事のなかった場所に生命の種は芽吹く
愛もまた同じように

przełożył Mikołaj Potocki
ミコワイ・ポトツキ訳

47
突然の停電で家が真っ暗になった
蝋燭を灯さねばならず その炎に蠅がぶつかった
今は焼けた羽に呻き声を上げながら
テーブル上の緑色のブロード布を
よろよろと蠢めき回っている
悲しみに埋もれた私は蠅を見つめている
蝋燭のせいで不幸を招いてしまった我が身を恨んでいる
蠅は恐怖と不快の地獄絵図さながらに 度々ひっくり返り
バランスを失い もがき苦しんでいる
私は共感し 蠅に自らの姿を投影する
Weltschmerzに貫かれ 眉間にしわを寄せながら
そして自然を叱責する
自然は相変わらず沈黙している 半眼で伏し目がちに
冷淡で物憂げな微笑みを浮かべながら
正にそれは私がいつも目にし そして憎んでいるもの…
私はそれに憧憬していない ごく稀な瞬間に
「化け物よ! 残忍な奴め!」と宛もなく呟く
その間 転倒した蠅は痙攣したかのように足を震わせている
蠅を起き上がらせてやる 落ち着いたかと思ったら
蠅はオペラグローブを嵌める伯爵夫人を彷彿させるように
極めて晴れやかに 慎重に ブラシをかけるかのように
前足を撫で始める…
その作業に没頭していた虫は 私と無縁になっていく
何も今…そんなに媚びるために身なりを整えなくても
いいじゃないか!
突然悟った私は安堵する 私には理解できないことがある
私たちは真理から遥か遠く離れているのだと
私と私が抱く憐憫の情は 真理から遠く離れている
悲劇的な結末を迎えるとは限らないという真理から…

przełożył Maciej Pepłoński
マチェイ・ペプオンスキ訳

63
日本人は蟋蟀を小さくて狭い檻に閉じ込めるらしく
静かに 子守唄のように
一定のリズムを奏でさせるのだという
うちにも金属の箱に閉じ込められた 小さな蟋蟀の姿をした無残な時間が 夜の静寂の中 金属音を響かせながら
律動的にガタガタしている
あなたがたは皆 この一番危険な敵の声を聞きつつ
まるでそれが緑色をした無害な螽蟖であるかのように
安心して眠りに落ちる
当の私は 残酷で醜悪な土星のお守り
無慈悲な命運のクレストである時計を恐れているのだが…

przełożyła Adrianna Kossek
アドリアンナ・コッセック訳

74
変わらぬ星空の古い地図の下 木箱に植えられた花に囲まれ
恋人たちの二人はバルコニーに座っていた
涅色の花 琥珀色の花が 風に揺れている
風は何光年も彼方の女帝 金星の彼方から吹いているようだ
恋人たちは黙っている 直に言葉が各々から零れ落ちる  スペイン語の疑問符のように はてなが言葉に先行する

愛し合うことを約束された二人の手は 淡い色の百合の花を 心の中に納め 速くなった呼吸のリズムが上下する
恋人たちよ あなたたちの沈黙の旋律は極めて美しい!
最もふさわしく 最も星々が輝く この夜想曲の歌詞を
コンテストを催しなさい
しかし… 今は何も語るな!
przełożył Cezary Kęsik
ツェザリ・ケンシク訳
Opieka merytoryczna: Kenji Miura
Weryfikacja: Kenji Miura, Jarosław Pietrow
三浦健司(監修)
三浦健司、ヤロスワフ・ピエトロフ(校閲)

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (1891–1945)
Poetisk skissbok, 1939, fragment

6
Namnens balett.
Jag ser dess fantasmagori glittrande med alla färger.
Natalia, Eulalia, Blanca, Adelaida, Amalia, kvinnor med snönamn, de kråmar sig och böjer sina strömlinjeformade armar liksom svanar sina halsar.
Liliana, den vita; så vit att hon övergår i himmelsblått, Magdalena. Skönheter med viol- och rosnamn fladdrar i dansen med sidenband som liknar ljusstrimmor efter solnedgången: Hortensia, Dahlia, Valeria, Malva, Linnea, Armida, Wioleta, Wiolena.
Bland dem de rosaktigaste: Maria, Roxana, Marta och Rosina, de strör malva- och klätterrosblad omkring sig.
Plötsligt rusar Carmen, Kleopatra, Alexandra, Judith, Colette, Clementine, Leona fram som svarta nattfjärilar.
De kom snurrande med natten, sorgsna, glimmade med svarta gagater och försvann genom att böja sig och bädda marken med svarta strutsfjäder.
Varpå med guldnamn soldöpta flickor kastade såsom uppgående solar gyllenfärgade strålar på scenen: Margaret, Dorotea, Wanda, Petronella, Anna och Cecilia.
De dansade som solstrålar på morgonens vatten medan de kvarstående guldtrådarna, splittren från bärnstenssmycken och solrosstrimlorna travades på knä av duniga och dimmiga som skymning: Sabina, Salomé, Sonja och Hedvig, vars klänningars silvriga tyg sken genom den gråa slöjan.
Akvamarina som nysnö:
Stefanie –
Josefin –
Zinaida –
Esmeralda – under pauserna gick de och delade ut pepparmyntsstämning och sockerdricka och stänkte skogsvatten.

20
Säsongen är slut. “Säsong”, åh du världsliga ord, flyg söderut! Semesterfirarna är färre.
Vinden sopar stranden med breda svep, som om den ville röja upp efter dem. Havet susar mer tragiskt och vackrare. Det är synd om människorna, ty det sjunger inte för dem. Furorna följer efter. Det är härligt och trist.
Livet är likadant, efter säsongen blir det färre vänner runt omkring oss och världen blir öde.
Men elementen gör sin röst hörd. För oss furornas sus, de vilda gråterskornas, för oss är havets stormande vrål.
Nu kommer evighetens hårda, oavbrutna, obegripliga, “rena grekiskan” att ljuda för oss.
Det är bäst att lära sig att lyssna på den, att i förtid vänja sig vid dess allvar. Så låt oss försenas på stränderna, i bergen, låt oss uthärda ”la saison morte”…

21
Efter säsongen — orkestrarna splittrades snabbt, sentimentalt klunkande. Det blir ingen mer kärlek i detta område. Förbi! Förbi! Nevermore! — som Poes korp kraxade.
Aldrig mer? Djärva ord. Ytliga, felaktiga.
Forskare säger att det lever en mikroskopisk spindel i den arktiska snön och att det i undervattensgejsrars 50-gradiga strömmar frodas fiskar som är särskilt motståndskraftiga mot värme.
Naturen är som våra små bondkonstnärinnor, som hatar ytor i dekorationer och därför noggrant batikar eller fyller varje trist, tom plats med urklippningsformer av papper.
Livet gror där det inte såtts – och det gör även kärleken.

47
Plötsligt försvann elektriciteten i hela huset. Ett ljus behövde tändas och i nästa ögonblick slog sig naturligtvis en fluga på lågan.
Den morrar nu med sina brända vingar, raglar på det gröna bordstyget.
Jag tittar på detta med djup sorg. Jag ångrar att jag låtit tända det olycksbringande ljuset.
Flugan, som uppenbarligen går igenom ett helvete av rädsla och besvär, rullar över på ryggen gång på gång, tappar balansen, surrar, rasar vilt.
Medkänslan överför mig in i den. Weltschmerz skär igenom mig, jag rynkar pannan och förebrår naturen.
Hon håller tyst som vanligt. Den indiska minen, de nedslagna ögonen, det likgiltiga och sömniga leendet. Just sådan upplever jag henne alltid och sådan hatar jag henne – i de få stunder då jag inte beundrar henne.
– Ditt monster! Ditt odjur! viskar jag i en obekant riktning.
Samtidigt ligger flugan på ryggen och skakar krampaktigt med benen. Jag hjälper den upp. Flugan lugnar sig. Med ens börjar den putsa, stryka sina framben, hur glatt och
ordentligt som helst, gör gester likt en grevinna som tar på sig långa balhandskar…
Försjunken i sin syssla blir flugan till en främling för mig.
Kunde hon inte låta bli sådant bemödande om sig själv, sådant koketteri just nu?
Och plötsligt inser jag, med stor lättnad i hjärtat, att jag inte alltid förstår allt, att vi är väldigt långt ifrån sanningen, jag och mitt medlidande, ifrån sanningen som kanske inte är helt och fullt tragisk…

63
Det sägs att japaner fängslar syrsor i små, snäva burar, så att de i rummet sirpar fram ett rytmiskt ljud, till takten av en mysig vaggvisa.
Hos oss, den grymma Tiden, också i form av en liten syrsa häktad i en metallburk, gnisslar rytmiskt och metalliskt in i vår tysta natt.
Ni alla somnar lugnt till rösten av er farligaste fiende, som om den faktiskt bara var en grön, oskadlig gräshoppa.
Jag själv är rädd för klockor eftersom de är den råa, fula talismanen av Saturnus, de obevekliga ödenas juvel…

74
Två förälskade satte sig ner på balkongen, omgivna av blomlådor, under den gamla, oföränderliga, astrografiska kartan…
Blommorna, mörka och honungssöta, oroar sig i vinden.
Det blåser som om vinden kom direkt från den lång-strålande Venus, härskarinnan.
De förälskade tiger ännu, men snart kommer ord, från den ena eller den andra sidan.
Orden som föregås av ett frågetecken, som i den spanska stavningen.
Den blivande älskarinnans hand ligger på hennes hjärta, en ljus lilja som stiger och sjunker i takt med påskyndad andning.
Å romantiker, hur skön är er tystnads melodi!
Anordna en tävling om den bästa texten till denna nocturne: den värdigaste, den mest stjärnklara.
Och under tiden – säg ingenting!

Översättning / przełożyli: Aleksandra Chmielewska, Marta Helis, Jędrzej Kępka,
Dominika Kosek, Olga Lutik, Jan Marszałek, Barbara Polit, Marta Roter

Redigering och korrekturläsning / redakcja
i weryfikacja
: Dominika Górecka, Andreas Jönsson, Agnieszka Piątek

Мария Павликовская-Ясножевская (1891–1945)
Из Книги эскизов

6
Балет имён.
Я вижу его переливающуюся всеми цветами фантасмагорию.
Наталия, Евлалия, Бланка, Аделаида, Амелия, женщины со снежными именами, принимают грациозные позы и изгибают покатые плечи, как лебяжьи шеи.
Белая Лилиана; очень белая, прямо лазорью сквозящая, Магдалена. Марлевыми лентами, которые напоминают полосы после заката, кружатся в танце фиалково- и
розовоимённые красавицы: Гортензия, Галина, Валерия, Мальвина, Рената, Армида, Виолетта, Виолена.
Между ними наирозовейшие – Мария, Роксана, Марта и Розина – рассыпают лепестки мальв и роз благородных.
Вдруг, как чёрные мотыльки, подбегают: Кармен, Клеопатра, Александра, Юдифь, Колета, Клементина, Леона.
Завертелись ночью, траурные, вороными гагатами сверкая, и исчезли, стеля на земле в поклонах чёрные страусиные перья вееров.
Потом, как восходящие солнца, разжелтили сцену девицы с золотистыми именами, крещенные солнцем: Маргарита, Дорота, Ванда, Петронилла, Анна и Цецилия.
Танцевали, как лучи на утренней воде, а оставшиеся от них золотые нити, разбрызги янтарных украшений и клочья подсолнечников собрали на коленях
пушистые и как сумерки дымчатые: Сабина, Саломея, Соня и серебристой каймой у платья под серой фатой просвечивающая Мечислава.
Селадоновые, как пороша:
Стефания —
Юзефина —
Зинаида —
Эсмеральда — разносили, в перерывах, среди зрителей бутылочно-зелёное мятное настроение, фисташковый оршад и распыляли лесную воду…

Перевод Вероники Западки / przełożyła Weronika Zapadka

20
Конец летнего сезона. Великосветское слово
«сезон», улетай на юг! Отдыхающих всё меньше и меньше, ветер подметает пляж широко, как будто он хочет основательно очистить его за ними. Море гудит трагичнее и красивее, ведь и еснотворец это не для людей. Сосны вторят. И прекрасно, и скучно.
И в жизни так же, сезон заканчивается, друзей вокруг нас становится все меньше, пустеет мир.
Зато берут голос стихии. Для нас гул сосен, одичавших плакальщиц, для нас разразившийся голос моря.
Для нас теперь будет раздаваться суровая, непрестанная, неразборчивая проповедь вечности.
Нам лучше заранее научиться её слушать, приобщиться к этой торжественности. Так давайте же припоздняться на пляжах, в горах, давайте выдерживать «la saison
morte»…

Перевод Наталии Томчик / przełożyła Natalia Tomczyk

21
Сезон закончился — рассеялись быстро оркестры, сентиментально токовавшие.
Не будет больше любви в этих местах. Конец! Конец! Nevermore! – как каркал ворон у По.
Не будет? Смелые слова. Поверхностные, неточные.
Учёные сообщают, что в снегах Арктики живёт микроскопический паук; что в 50-градусной температуре струй, испускаемых подводными гейзерами, наслаждаются бытиём рыбы, которые особенно теплостойки.
Природа похожа на наших артисток-крестьяночек, которые в декорировании не терпят плоскостей, поэтому тщательно батикуют или заклеивают бумажными вырезками каждое грустное, пустое место.
Жизнь всходит там, где её не посеяли, и любовь так же.

Перевод Вероники Западки / przełożyła Weronika Zapadka

47
Электричество вдруг погасло в целом доме. Должны были зажечь свечу, и, разумеется, в одно мгновение о пламя ударилась муха.
Она теперь жужжит обожженными крыльями, ходит, шатаясь, по зеленой скатерти.
Я смотрю на это с великой грустью. Упрекаю себя за мое же позволение на эту несчастную свечу.
Муха, видимо переживая ад страха и неудобства, переворачивается все время на спинку, теряет равновесие, бренчит, безумствует.
Вселяюсь в нее моим сочувствием. Мировая скорбь пронзает меня, я морщу лоб и ругаю природу.
Она, как обычно, молчит. Мина — индийская, опущенный взгляд, равнодушная и сонная улыбка. Именно такой я ее все время вижу и такой ее ненавижу — в редкие минуты, когда не восхищаюсь ею.
— Чудовище! Садистка! — шепчу я в никуда.
Тем временем муха, лежа на спинке, бьет ногами в конвульсиях. Помогаю ей встать. Она успокаивается. Затем самым просветленным, самым внимательным образом она приступает к чистке, поглаживанию передних лапок жестами графини, натягивающей свои длинные бальные перчатки…
Погруженная в свое занятие, она становится мне чужой.
Могла бы прекратить это занятие собой, это кокетство, именно сейчас!
И вдруг замечаю с большим облегчением на сердце, что я не всегда все понимаю, что мы очень далеки от правды — я и мое милосердие. Oт правды, которая, может быть, не так уж бесконечно трагична…

Перевод Шимона Жмиевского / przełożył Szymon Żmijewski

63
Японцы якобы неволят сверчков в маленьких и тесных клетушках, чтобы стрекотали мерным звуком, в комнате, в такт колыбельной утишной.
У нас, беспощадное Время, тоже в обличье маленького сверчка, лязгает нам ритмично, шумит металлически в ночной тишине, вкоробленное в жестяной ящик.
Вы все засыпаете спокойно под голос самого страшного из ваших врагов, как будто бы это действительно был зелёный, безобидный кузнечик.
Что же до меня, я опасаюсь часов, потому что они — суровый, уродливый талисман Сатурна, регалия неумолимого рока…

Перевод Вероники Западки / przełożyła Weronika Zapadka

74
Двое влюбленных сели на балконе, окруженные цветочными ящиками, под старой, неизменной астрографической картой…
Цветы, темные и медовые, волнуются на ветру.
Кажется, что ветер дует прямо от повелительницы, длиннолучистой Венеры.
Влюбленные пока безмолвны, но вскоре с одной или другой стороны прозвучат слова.
Те слова, которым предшествует вопросительный знак, как в испанской орфографии.
Рука будущей дамы его сердца, светлой лилией сложена над ее собственным сердцем, поднимается и опускается, вместе с ускоренным дыханием.
Романтики, как же прекрасна мелодия вашего молчания!
Проведите конкурс на слова к этому ноктюрну, на самые достойные и звездные.
А пока — не говорите ни слова!

Перевод Феликса Маркушевского / przełożył Feliks Markusheuski

Руководство и редакция: Геннадий Зельдович, Марта Казьмерчак / opieka merytoryczna nad tłumaczeniem
i weryfikacja:
Gennadij Zeldowicz, Marta Kaźmierczak